Każdy rodzic wie, że jazda komunikacją miejską czy podmiejską z kilkulatkiem na nogach nie jest łatwa. Choć niektóre dzieci muszą codziennie dojeżdżać do żłobków lub do przedszkoli, to nie zawsze mogą liczyć na życzliwość innych podróżujących. Mimo że chodzi bezpieczeństwo dziecka, wiele osób uznaje, że maluch ma na tyle silne nogi, by sobie poradzić. Czy inicjatywa jednego z warszawskich radnych coś zmieni?

Reklama

Przedszkolak bezpieczny w komunikacji miejskiej

Każdy wie, że dziecko powinno być przewożone w foteliku samochodowym, jednak przepisy te nie obowiązują w przypadku komunikacji miejskiej. Wszakże trudno sobie wyobrazić, by każdy rodzic do autobusu czy tramwaju wsiadał z fotelikiem. Jednak, gdy małe dziecko wsiada do komunikacji miejskiej, często zapomina się o bezpieczeństwie. Wielu osobom wydaje się, że kilkulatek ma dużo siły, takiego zdania są nawet niektórzy rodzice. Tyle że nie o bolące nóżki chodzi.

Nawet najbardziej spokojny i doświadczony kierowca czy motorniczy nie może przewidzieć wszystkich sytuacji na drodze. Asekurowanie malucha przed upadkiem nie jest łatwym zadaniem. Przy nagłym hamowaniu dziecko może polecieć do przodu niemalże jak "szmaciana laka", może zostać przygniecione lub uderzone przez dorosłego, lub uderzyć się o słupek. W zatłoczonym autobusie maluch jest na wysokości torebek, plecaków i nóg dorosłych co także stwarza zagrożenie. Sama często muszę prosić, by ktoś ustąpił mojej 4-latce, gdyż mało kto, widząc dziecko rwie się do pomocy. Są też rodzice, którzy krępują się prosić o ustąpienie miejsca lub sami uważają, że dziecko jest na tyle duże, by postać.

Więcej miejsc dla dzieci

Miejsc siedzących nie jest mało, więc w zatłoczonym autobusie potencjalnie jest dużo osób, które mogłyby tego miejsca ustąpić. Bez względu czy to kobieta, mężczyzna, osoba starsza, czy nastolatek często wygodnie sobie siedzi i podziwia widoki nawet w metrze. Chyba nie można powiedzieć, że zawsze starsi ustępują, albo zawsze kobiety, że tylko młodzież jest zła. Da się za to zauważyć, że wiele osób uważa, że im się należy, a osoby ustępujące miejsca to rzadkość. Jak sobie radzić z tą znieczulicą?

Radny z Białołęki Piotr Cieszkowski złożył w październiku interpelację w sprawie lepszego oznaczenia miejsc dla rodziców z dziećmi w autobusach ZTM. Jego zadaniem w komunikacji miejskiej powinno być więcej miejsc dla malutkich dzieci. Szczególnie chodzi o linie, którymi dojeżdża dużo przedszkolaków. Zaznacza także, że takie autobusy mogłaby być specjalnie oznaczone, a także, że warto miejsca dla najmłodszych wyposażyć w pasy bezpieczeństwa.

Zobacz także

Nie ma takiej potrzeby

ZTM uważa, że takie miejsca już są i nie ma potrzeby zmiany oznaczeń, ani zwiększania ich ilości. Jak się skończy ta sprawa? Jeszcze nie wiadomo. Co więcej, zdania internautów są bardzo podzielone. Jedni uważają, że każdemu się należy miejsce, bo każdy może być zmęczony. Są i tacy, którzy uważają, że właśnie przez takie sadzanie dzieci, wyrasta młodzież, która nie chce ustępować. Ale czy przede wszystkim nie chodzi ​o empatię i życzliwość bez względu na to, czy to rodzic z dzieckiem, ciężarna, czy starsza osoba? Czy naprawdę coś, co powinno być zwykłym ludzkim odruchem, muszą regulować jakieś przepisy i oznaczenia?

Źródło: warszawa.naszemiasto.pl

Jakie są wasze doświadczenia z komunikacji miejskiej i podmiejskiej. Napiszcie w komentarzach.

Zobacz także:

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama