„Dałam dziecku Piccolo i zaczęło się”. Psycholog mówi wprost o napoju w kieliszkach
Dałam dziecku kieliszek Piccolo, bo „to tylko zabawa”. Kilka minut później zrozumiałam, że ten niewinny gest mówi o dorosłych więcej, niż chcielibyśmy przyznać.

Kiedy pierwszy raz to zrobiłam, nie poczułam żadnego niepokoju. Były święta, stół uginał się od potraw, ktoś włączył kolędy, dzieci biegały między krzesłami. Piccolo stało obok kompotu i soku pomarańczowego. Kolorowa butelka, bąbelki, plastikowy kieliszek. „Przecież to bez alkoholu” – pomyślałam. Dałam dziecku kilka łyków. Uśmiech, śmiech, duma, że „pije jak dorośli”. I wtedy zaczęło się coś, czego zupełnie nie przewidziałam.
Nie awantura. Nie dramat. Coś znacznie bardziej niepokojącego.
To nie był smak. To był komunikat
Dziecko nie skrzywiło się. Nie zapytało, co to właściwie jest. Zapytało coś innego:
- „A mogę jeszcze?”,
- „A kiedy znowu będziemy tak świętować?”,
- „To jest na specjalne okazje, prawda?”.
I nagle dotarło do mnie, że w tym jednym geście – w tym małym kieliszku z bąbelkami – przekazałam znacznie więcej niż smak słodkiego napoju. Przekazałam komunikat o tym, czym są święta, dorosłość, radość i… alkohol. Nawet jeśli „bez”.
Jako dziennikarka lifestylowa z ponad dwudziestoletnim doświadczeniem widziałam już wiele trendów wychowawczych, które zaczynały się niewinnie. Piccolo jest jednym z nich. Ładnie opakowanym, społecznie akceptowanym i – co najważniejsze – kompletnie niekwestionowanym przy świątecznym stole.
„To tylko zabawa” – czyli co naprawdę normalizujemy
Rozmawiałam z psychologiem dziecięcym, który nie owija w bawełnę. Mówi wprost: problemem nie jest płyn w butelce. Problemem jest symbolika.
Bezalkoholowy „szampan” dla dzieci uczy, że celebracja, radość, ważne momenty wymagają konkretnego rytuału. Butelki. Kieliszka. Toastu. Nawet jeśli na początku to tylko sok z bąbelkami.
Dziecko nie rozumie kontekstu kulturowego. Rozumie emocje i powtarzalność. Widzi, że dorośli wznoszą toast, śmieją się, mówią „na zdrowie”. Chce być częścią tego świata. Piccolo staje się przepustką do dorosłości – wersją demo.
I to właśnie ten mechanizm jest najbardziej problematyczny.
Święta pod lupą dziecka
Święta są dla dzieci intensywne. Bodźce, zapachy, hałas, emocje dorosłych. Kiedy dokładamy do tego element „szampański”, nawet bezalkoholowy, dokładamy jeszcze jeden sygnał: że radość trzeba czymś podkręcić.
Psycholog zwraca uwagę na coś, o czym rzadko mówimy głośno – dzieci uczą się regulowania emocji przez obserwację. Jeśli widzą, że dorosłym do świętowania potrzebne są bąbelki w kieliszku, zapamiętują to. Nawet jeśli dziś to tylko Piccolo.
To nie znaczy, że każde dziecko, które napiło się bezalkoholowego „szampana”, będzie miało problem. To znaczy, że dokładamy cegiełkę do bardzo konkretnej narracji kulturowej.
Moje poczucie winy przyszło później
Nie przyszło od razu. Przyszło, kiedy dziecko zaczęło bawić się w „imprezę”. Nalewać wodę do kubków. Wznosić toasty. Mówić „teraz pijemy”. Zrozumiałam wtedy, że to nie była jednorazowa zabawa. To był wzorzec.
I poczułam złość – nie na siebie, tylko na to, jak łatwo coś takiego przeszło bez refleksji. Jak bardzo jest „normalne”. Jak trudno w ogóle zakwestionować Piccolo, bo przecież „wszyscy tak robią”.
Czy naprawdę tego potrzebujemy?
Psycholog zadał mi jedno pytanie, które zostało ze mną na długo: „Jak inaczej możemy uczyć dzieci świętowania?”.
Bez kieliszków. Bez udawania dorosłości. Bez kopiowania rytuałów, które są dla dzieci kompletnie niezrozumiałe, ale emocjonalnie bardzo nośne.
Może przez wspólne gotowanie. Może przez świeczki. Może przez moment ciszy, rozmowy, śmiechu. Bez bąbelków, które mają imitować coś, czego dzieci i tak jeszcze nie potrzebują. Dziś wiem jedno: nie chodzi o demonizowanie rodziców. Chodzi o świadomość. O to, że nawet „niewinne” decyzje niosą ze sobą długofalowe znaczenia. I że czasem warto powiedzieć sobie wprost: nie wszystko, co wygląda jak zabawa, jest nią w oczach dziecka.