„Dobija mnie ta coroczna lista żądań. Nikt nie pyta, czy mnie na to stać” [List do redakcji]
Kupowanie świątecznych prezentów, choć powinno być przyjemne, może być nie lada kłopotem.
- redakcja mamotoja.pl
Od początku listopada reklamy telewizyjne czy wystawy sklepowe przypominają nam, że święta już tuż, tuż. I choć mogłoby się wydawać, że to fajny czas przygotowań do Bożego Narodzenia, szukania i wymyślania prezentów, to okazuje się, że może to stanowić nie lada problem. W niektórych rodzinach zdarzają się duże rozbieżności choćby w budżecie przeznaczanym na prezenty dla dzieci. Dostaliśmy list od mamy, której nie podoba się, to, że co roku dostaje „listę drogich żądań do spełnienia”.
Zamiast sugestii lista żądań
„Lewo wróciliśmy z Wszystkich Świętych, a tu telefon od szwagierki, z pytaniem, co ma kupić naszym dzieciakom pod choinkę. Podniosło mi się ciśnienie, bo przed nami po raz kolejny festiwal przepychu, zawodów, kto wydał więcej i zamiast frajdy, czas zawodu i przykrości dla dzieci... Odkąd zostałam mamą, to z roku na rok przestaje lubić święta właśnie ze względu na to rzekomo radosne "obdarowywanie".
Minęło kilka dni, dzwoni kuzynka z pytaniem o prezenty. Skoro ona pyta, to i ja grzecznościowo pytam, co chciałyby jej dzieci. Już się boję, co usłyszę… „Jakiś większy zestaw LEGO, zestaw Barbie z reklamy TV, grę na PS, smartwatch, konsola przenośna, transporter Psiego Patrolu…”, wylicza drogie rzeczy bez krępacji… Bo przecież to są życzenia jej dzieci. I jeszcze dodaje: „To daj znać, co z tego kupisz”. A ja nie wiem, jak mam szczękę z podłogi pozbierać.
Dla mnie takie prezenty są zdecydowanie za drogie i nie chodzi tu nawet o to, czy mnie stać. Ja absolutnie nie rozumiem zasadności kupowania aż tak drogich prezentów dla dzieci. Mój brat jest zadnia, że to, co dziecko sobie zażyczy raz do roku od Mikołaja to święte i musi dostać, choćby nie wiem co. Dla mnie to nie do pomyślenia! Prezent dla dziecka za 100 zł, no może 120 zł, to już i tak bardzo dużo. Za taką kwotę można naprawdę wymyślić cos fajnego. Dobija mnie ta coroczna lista drogich żądań do spełnienia, bo nie jest to lista propozycji w stylu: puzzle 1000 elementów, gra planszowa, gdzie darczyńca może się wykazać i ma cenowe pole manewru. Nie, to jest bardzo konkretna lista rzeczy w bardzo konkretnych wysokich cenach. Wkurza mnie, że druga strona nawet się nie zawaha, nie zapyta, czy kogoś na to stać. Każda próba rozmowy kończy się na tym, że to ja jestem ta zła i chytra, bo przecież mnie stać!
Nie demonizując wszystkich członków rodziny, czasem idzie się dogadać. I niby określamy budżet na wzajemne prezenty, a niech każdy kupuje swoim dzieciom to, co chce. Ale okazuje się, że to też nie jest to dobry pomysł... W wigilię usiądziemy razem do stołu, a potem dzieci dorwą się do prezentów... I będzie znowu płacz, bo Krzyś dostał megawypaśną kolejkę za 600 zł, a Maciuś malutki zestaw z ciuchcią za 80 zł. Kasia dostanie Zamek Lego z Harry’ego Pottera za 1500 zł, a Basia „tylko” jakiś zestaw za 130 zł.
Ja się staram uczyć dzieci, by cieszyły się ze wszystkiego i zazwyczaj tak jest. Jednak dzieci widzą te rozbieżności w prezentach i czują się gorsze. Naprawdę dziecku nie chodzi jeszcze o to, że to tańszy prezent, ale zwyczajnie widzą znacznie mniejszą zabawkę. Te większe, co nadal wierzą jeszcze w Mikołaja, mają poczucie, że coś zrobiły nie tak, że nie były wystarczająco grzeczne. A ja dlatego, że ktoś wydaje dużo pieniędzy na zabawki dla swoich dzieci, nie zrobię tego samego. Z drugiej strony nie mogę patrzeć na to jak moim dzieciakom jest przykro.
Mam wrażenie, że niektórzy rodzice to mocno upadli na głowę. Chodzi mi tu o łatwe wydawanie kasy na zabawki i to bez względu na zarobki. W rodzinie mamy takich, co niby ledwo koniec z końcem wiążą, ale zestaw lego za 300-400 zł musi być. Kupiony, ułożony raz, a potem walnięty w kąt… Przeraża mnie takie przyzwyczajanie dzieci do rzeczy bardzo drogich. Moim zdaniem takie dzieci przestają cieszyć się z drobiazgów. I wiem, o czym mówię. Widzę skrzywienie, gdy jako ta szalona czasem kupię planszówkę lub do prezentu dorzucę książkę… Jakbym co najmniej zamiast czekolady zapakowała im do prezentu brokuła.
Coś, co jest sednem kupowania prezentów i ma nieść przyjemność obdarowanemu, ale i obdarowującemu staje się nieprzyjemnym przymusem. Czy tylko nasza rodzina jest taka pokręcona? Czy u Was jest tak samo? A może to ja mam jakieś dziwne niedzisiejsze podejście do tematu i przesadzam?
Pozdrawiam,
Beata”