Oboje z mężem pochodzimy z wierzących rodzin. Sami również jesteśmy katolikami – nie wypisaliśmy się z Kościoła, nic z tych rzeczy. Po prostu uważamy, że nie mamy prawa narzucać Małej religii. I że chrzcząc Hanię, zobowiązalibyśmy i ją, i siebie, do czegoś, co – mówiąc szczerze – aktualnie jest nam obce.

Reklama

Nie chrzcimy, bo to byłoby tylko na pokaz

Mamy ślub cywilny.
Nie praktykujemy chodzenia na coniedzielne msze.
Nie chodzimy do spowiedzi.
Nasi najbliżsi znajomi również. Szukając rodziców chrzestnych ,musielibyśmy zaangażować „dyżurną” parę krewnych, którzy są już chrzestnymi chyba z siedmiorga dzieci… Formalnie, ponieważ nie sądzę, by faktycznie uczestniczyli na co dzień w rozwoju duchowym swoich chrześniaków i chrześniaczek. A przecież do tego zobowiązują się rodzice chrzestni… Jedyne, co słyszałam od nich w sprawie chrześniaków, to narzekanie na koszty komunijnych prezentów (w ubiegłym roku rzeczywiście „zbiegły” im się aż trzy komunie i brali kredyt).

Zaczynają ciotki…

Cała sytuacja jest bardzo niezręczna, ponieważ – od 30 lat – spędzam rodzinną Wigilię na… plebanii. Od 10 lat jest z nami również mój mąż i jego rodzice. Starszy brat mojej mamy jest proboszczem parafii w małym miasteczku. Na tej starej, zabytkowej plebanii mieszka samotnie, wikariusze tylko dojeżdżają z sąsiednich miejscowości. Nikt nie chce, żeby wujek jadł wigilijną kolację samotnie. A on za nic w świecie nie opuści w Wigilię swojej plebanii. Mówi, że musi wszystkiego dopilnować przed pasterką, że przychodzą ludzie do spowiedzi. Żartuje też zawsze, że przychodzą wtedy parafianie z pierniczkami, sernikami i makowcami i różnymi powodami do rozmowy i nie mogą zastać zamkniętych drzwi.

Paradoksalnie – to wcale nie on zaczyna całą tę rozmowę o chrzcie. Robią to ciotki. Najpierw są pytania o datę chrztu, zwykle już podczas nakrywania do stołu. Potem oczywiście przy łamaniu się opłatkiem. A potem – podczas kolacji zarówno ciocie, jak i nasi rodzice prowokują wujka, „by coś nam powiedział”, że „przynosimy mu wstyd”, że „dziecko musi być ochrzczone teraz, bo potem będziemy chrzcić cichcem, żeby nikt nie widział, że chrzcimy takie duże dziecko”.

Z każdym rokiem jest coraz gorzej

Jesteśmy porównywani do rodzin mojego rodzeństwa (rodzonego i ciotecznego), które ochrzciło dzieci. Ostatnio miałam nadzieję, że odpuszczą trochę ze względu na pandemię i obostrzenia, ale… myliłam się (w dodatku ciotki prawie zakrztusiły się karpiem, kiedy dowiedziały się, że Hania chodzi w przedszkolu na zajęcia jogi). I niestety – znów skończyło się na tym, że „jak nam nie wstyd świętować Wigilię, jeśli nawet nie ochrzciliśmy dziecka”.

Zobacz także

Może lepiej przerwać tę rodzinną tradycję?

Sam wujek zabrał w tej sprawie głos tylko raz, w pierwszą Wigilię Hani. Powiedział, że kiedy tylko się zdecydujemy, przyjedzie do nas do parafii i załatwi z naszym proboszczem, by to on mógł ochrzcić Hanię.

Tak czy inaczej, cały rodzinny nastrój Wigilii od tych paru lat jest jedynie wspomnieniem. Trudno opisać, jak dawniej było cudownie… Odkąd pamiętam Wigilia w tych starych murach, przy starym piecu kaflowym, była wręcz magiczna. Uwielbiałam jeździć do wujka, wyciągać z kredensów te jego stare talerze i sztućce, rozkładać na wielkim stole. A potem siedzieć, próbować wszystkich potraw…

Dziś poważnie zastanawiam się, by w tym roku zostać z mężem i dzieckiem w domu. Hania jest już duża i sporo rozumie – nie chcę, by słuchała słów, które wskazują na to, że z naszą rodziną jest coś nie tak, że powinniśmy się wstydzić obchodzenia Wigilii… Nie chcę, by temat chrztu popsuł nam wszystkim kolejne Święta.

Magda

Zobacz także:

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama