Rodzice chętnie podają to dzieciom w sylwestra. „Jak mogą być tak bezmyślni?”
Zbliża się sylwester i znów wracają do mnie obrazy sprzed roku. Widoki, które budzą we mnie ten sam niepokój i poczucie, że jako dorośli przekraczamy granicę, do której nie powinniśmy się nawet zbliżać.

Szanowna Redakcjo, piszę ten list jeszcze przed sylwestrem, bo wiem, co za chwilę znów się wydarzy. Nie dlatego, że się domyślam. Widziałam to wielokrotnie w poprzednich latach. U rodziny, u znajomych, na większych spotkaniach i małych domówkach. Ten sam schemat, te same uśmiechy, te same kieliszki w dziecięcych dłoniach.
Dorośli szykują się do toastu, ktoś odlicza sekundy do północy, a obok stoją dzieci. Kilkulatki, przedszkolaki, czasem nawet zupełne maluchy. Każde z własnym kieliszkiem, bo przecież nie mogą być gorsze. W środku kolorowy napój bezalkoholowy, słodki, musujący, sprzedawany jako coś niewinnego. Patrzyłam na to już tyle razy, że przestałam się dziwić, a zaczęłam się bać.
To nie jest niewinna tradycja
Za pierwszym razem usłyszałam, że przesadzam. Że to tylko sok czy oranżada. Że bez procentów, więc o co chodzi. Z czasem zaczęłam zwracać uwagę na coś więcej. Na skład, na ilość cukru, na sztuczne dodatki, których na co dzień raczej byśmy dzieciom nie podali. A w sylwestra nagle wszystko przestaje mieć znaczenie.
Najbardziej wstrząsnęło mną to, co zobaczyłam dwa lata temu. Rodzice nalewający taki napój rocznemu dziecku. Z uśmiechem, bez cienia wątpliwości. Kiedy zapytałam, czy to na pewno dobry pomysł, usłyszałam odpowiedź, która do dziś brzmi mi w głowie. Jak zabawa, to zabawa. Stałam obok i nie wiedziałam, co powiedzieć, bo to już nie była kwestia gustu, tylko granicy zdrowego rozsądku.
Dzieci uczą się, że picie jest nieodłącznym elementem zabawy
Z roku na rok coraz bardziej widzę, że problem nie kończy się na samym napoju. Chodzi o wzorzec, który przekazujemy. Dzieci patrzą na nas uważnie. Widzą, że każda ważna chwila zaczyna się od butelki i toastu. Dostają swoją wersję, bo chcemy, żeby poczuły się dorosłe, jak część wspólnoty.
Tylko że w ten sposób uczymy je, że bez picia nie ma świętowania. Że radość, sukces, nowy rok zawsze muszą mieć smak musującego napoju w kieliszku. Nawet jeśli dziś to tylko wersja bezalkoholowa, sam rytuał zostaje w głowie na długo. Potem dziwimy się, że młodzi ludzie tak szybko sięgają po procenty i traktują je jako coś oczywistego.

Przed kolejnym sylwestrem warto się zatrzymać i pomyśleć
Wiem, że za kilka dni znów zobaczę te same sceny. Te same argumenty, że przecież nic się nie stanie. A przecież dzieci nie potrzebują szampana, żeby się dobrze bawić. Nie potrzebują kieliszków, toastów ani udawania dorosłości.
Potrzebują naszej obecności, wspólnego śmiechu, zabaw, rozmów, poczucia bezpieczeństwa. Sylwester to tylko jedna noc, ale schematy, które wtedy pokazujemy, zostają z nimi na lata. Może warto w tym roku zrobić coś inaczej. Choćby po to, żeby za kilka lat nie zadawać sobie pytania, gdzie popełniliśmy błąd.
Z poważaniem,
Gabriela
Napisz do nas: redakcja@mamotoja.pl
Zobacz też: Te dzieci są najbystrzejsze. Ich rodzice przestrzegają 3 domowych zasad