Reklama

"Założę się, że cię lubi" – usłyszała 4-letnia Joni, kiedy po bójce z kolegą z przedszkola przyjechała do szpitala z głęboką raną na policzku. Recepcjonista chciał ją pocieszyć, wybrał jednak fatalny sposób.

Reklama

"Kiedy usłyszałam twoje pocieszenia, zrozumiałam, że przemoc wobec kobiet zaczyna się właśnie tutaj. Kiedy dorosły twierdzi, że rana na policzku jest dowodem sympatii, to wtedy uczy moją córkę, że takie zachowanie jest dopuszczalne" – napisała do niego na swoim FB mama Joni, Merritt Smith. Jej post w ciągu kilku dni został udostępniony prawie 35 tys. razy!

"I bet he likes you."Dear man at the registration desk at Children's hospital, l'm positive that you didn't think that...
Posted by Merritt Smith on 6 października 2015

Mama czterolatki nie obwinia jej kolegi o to, że nie umiał opanować swoich emocji. Obwinia jednak dorosłych, którzy wmawiają dziewczynce, że nic się nie stało.

Tłumaczy, że czteroletni chłopiec może jeszcze nie zdawać sobie sprawy ze skutków swojego zachowania. Dorośli muszą jednak zdawać sobie sprawę, że ich słowa kształtują dziecięcy sposób myślenia.

Wszystkie pocieszenia typu: "Popchnął cię? Pewnie mu się podobasz", "Pociągnął za włosy? To takie końskie zaloty", "Przezywa cię? Chłopcy już tak mają" w gruncie rzeczy uczą dziewczynki tego, że przemoc może być oznaką sympatii.

Merritt Smith pisze, że słowa recepcjonisty uświadomiły jej, jak dużo zależy od tego, co mówimy do naszych dzieci:

"Być może nie zdajesz sobie z tego sprawy, ale kiedy mówisz zza swojego biurka do mojej córki, to twoje słowa mają wielką siłę. Czas, żebyśmy wzięli odpowiedzialność za to, co mówimy naszym dzieciom. Nie wmawiajcie więc mojej córce, która musiała mieć zszywany policzek, że kolega uderzył ją dlatego, bo ją lubi" – apeluje.

Czytaj także:

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama