
Jako, że sama mam dwie lewe ręce, uwielbiam blogi i Pinteresty, na których mogę oglądać, jak w prosty sposób z niczego powstaje piękne, pomysłowe coś. Właśnie takim blogiem jest blog Hani Kozłowskiej, Haart.com.pl: klimatyczne miejsce w internecie, z którego dowiecie się np. jak w salonie sprawdzą się stare skrzynki po winie, co można zrobić z plastikowych „tandetnych” butelek albo jak za pomocą ziemniaka ozdobić dziecięcą koszulkę. Ale przede wszystkim blog Hani podpowie wam, co możecie zrobić, by żyć wolniej i lepiej.
Sama Hania, mama czteroletniego Szymona, odżegnuje się nie tylko od określenia: artystka („No coś ty! Nie pisz tak o mnie!”), lecz także od określenia blogerka, bo jak twierdzi, do prawdziwej blogerki jest jej jeszcze daleko (ciekawe, co ma na myśli???). Poszłyśmy na kawę i to było bardzo inspirujące dla mnie pół godziny. Siedziała naprzeciwko mnie inna pracująca mama, która nie tylko ani razu przy kawie nie zająknęła się o zmęczeniu, ale przeciwnie, ze świecącymi oczami opowiadała, jak wielką satysfakcję czuje, gdy uda jej się z każdej wolnej chwili wycisnąć tyle, ile jest to możliwe.
Zadam Ci bardzo wyświechtane pytanie: jak się u ciebie z blogiem zaczęło?
Wszystko się zaczęło jak u większości mam-blogerek – w ciąży. Byłam kilka lat po trzydziestce, moja ciąża nie była łatwa, nie mogłam pracować, więc całymi dniami siedziałam w domu i miałam strasznie dużo wolnego czasu. A dla mnie bezczynne siedzenie to męka, nie jestem w stanie wytrzymać bez ruchu przez godzinę na kanapie, cały czas muszę coś robić – i tak to już się układa, że zawsze robię pięć rzeczy na raz. Któregoś dnia zatem kupiłam klej do decoupage'u i jakoś to poszło. Pierwsza próba, kolejna. Po decoupage'u przyszła kolej na eksperymenty z innymi materiałami i metodami.
Myślałam, że opowiesz o np. swoich początkach w ASP albo liceum plastycznym.
Nie, ani dnia nie studiowałam na ASP, ani nie chodziłam do liceum plastycznego. Jestem samoukiem, nigdy nie byłam nawet na żadnym artystycznym kursie. Wszystko, co umiem, umiem z sieci i książek. Jestem żywym dowodem, że wszystkiego można się nauczyć, a metoda prób i błędów jest naprawdę skuteczna! Pierwsze prace pokazywałam znajomym i rodzinie, potem tak wyszło, że co rusz ktoś pytał: „Hania, pokaż, co ostatnio zrobiłaś”, aż wreszcie mój mąż zaproponował: „Słuchaj, może byś założyła – on nawet nie nazwał tego blogiem – galerię w internecie?”. Mój pierwszy blog był właśnie galerią: same zdjęcia, bez żadnych opisów. W założeniu tylko dla rodziny i znajomych. Potem nieśmiało zaczęłam dodawać pierwsze opisy, bo dostawałam pytania w komentarzach, jak coś zrobić.
Aż z galerii przekształcił się w bloga z prawdziwego zdarzenia?
Pełną parą mój blog ruszył po konkursie Blog Roku 2013. Zgłosiłam się do niego z malutką nadzieją, że to będzie dobra promocja Haartu, nie oczekiwałam żadnego wielkiego wyniku, a tu się nagle okazało, że trafiłam do finału! Nagle pojawiły się setki mejli, trochę od znajomych, ale przede wszystkim od osób, których zupełnie nie znam: z gratulacjami, wyrazami podziwu, zachęty…
Zobacz próbkę z bloga Hani – specjalnie dla czytelników Babyonline blogerka pokazuje, jak uszyć Rybkę-przytulankę dla niemowlęcia.
Czekaj, czekaj, a jak się do takiego finału trafia?
Jest kilka etapów. Pierwszy, to zgłaszasz blog. Jeśli organizatorzy cię zaakceptują, to przypisują cię do danej kategorii – ja trafiłam do kategorii „Twórczość artystyczna" – i następuje etap głosowania sms. Płatnego, a to oznacza, że czytelnicy nie tylko chcą na kogoś zagłosować, ale jeszcze są gotowi wziąć komórkę do ręki, wpisać kod i wydać na ciebie 1,30 zł. Z każdej kategorii 10 blogów, które otrzymały najwięcej smsowych głosów trafia do czegoś w rodzaju półfinału, a tej dziesiątki jury wybiera trzy, które trafiają do finału. Co prawda nie wygrałam swojej kategorii, ale nagle dotarło do mnie, że te suche statystyki blogowe, które oglądałam, przekładają się na mnóstwo osób, które oglądają moje prace, czytają moje opisy, kibicują mi. Że inspirują się moimi działaniami. Niesamowite uczucie!
Warte tego wysiłku i czasu, jaki wkładasz w swoje rękodzieła i prowadzenie bloga?
Mój blog nie jest celem samym w sobie, najważniejsze jest dla mnie tworzenie, które nie jest obowiązkiem, ale pasją. To prawda, często muszę poświęcić na to trochę czasu: kiedy np. chcę zrobić filcową sowę, to najpierw muszę zamówić materiały, przemyśleć, co i jak chcę zrobić, obfotografować moją pracę, dopiero na końcu wrzucić zdjęcia na bloga i opisać. Blog to już najprostszy etap.

Kiedy pytam Jowitę, jak określiłaby sama siebie, najpierw odpowiada: „Mama pięciolatki”, a po sekundzie dodaje: „Koniecznie dopisz, że jestem z Podlasia”. Miejsce, w którym mieszka, jest dla niej bardzo ważne: właśnie poprzez tamtejszą naturę patrzy na ciążę i rodzicielstwo. Na swoim blogu MinyNiny.blogspot.com i poza nim promuje naturalne rodzicielstwo , bez sztucznych zasad, za to pełne bliskości i uważności. Jest doulą, instruktorką chustonoszenia, prowadzi też Domową Szkołę Rodzenia w Hajnówce, gdzie mieszka. W rodzinne strony powróciła kilka lat temu po urodzeniu Niny, choć mówi, że przed porodem nie sądziła, że kiedyś to zrobi – że po mieszkaniu w Lublinie, Warszawie, Białymstoku i Łodzi, aż tak zatęskni za tym podlaskim spokojem. Przez wiele lat nie sądziła też, że kiedykolwiek zostanie mamą. Udało się, a jak mówi sama Jowita, narodziny Niny totalnie zmieniły jej perspektywę patrzenia na świat. Przeczytajcie rozmowę z nią: Kiedy czytałam twoje najstarsze posty, zauważyłam, że bardzo dużo z nich jest poświęconych akcesoriom dla dzieci i rodziców. Teraz takich recenzji nie ma u Ciebie prawie w ogóle, dlaczego? Tematyka mojego bloga zmienia się razem z wiekiem Niny. Zresztą to chyba jest nie tylko mój przypadek, ale ogólna zasada: kiedy dziecko jest małe, naszą głowę w dużym stopniu zaprzątają kwestie: w co je ubrać, czym myć, co kupić do pokoiku, jakie zabawki wybierać. Z biegiem czasu liczba gadżetów okołodzieciowych się zmniejsza: już nie potrzebujemy tych wszystkich smoczków i butelek, bardziej zastanawiamy się nad tym, jak wychowywać, jak rozmawiać. I teraz to jest główna tematyka twojego bloga, prawda? Mam dwa główne tematy. Pierwszy to kilkulatki i ich świat, a drugi to mój rozwój osobisty, jako matki. Zauważyłam, że w polskiej blogosferze jest dziura: prawie w ogóle nie ma blogów o byciu rodzicem...

Słodkie ubranka dla niemowlaka albo stylowe ciuchy dla kilkulatka – kiedy zostajemy mamami otwiera się przed nami odzieżowy raj w wersji mini. Czy Wy też uwielbiacie przeglądać takie miniaturowe stroje? Dla Agaty Legan ubieranie dziecka to jednak trochę coś więcej niż buszowanie w innym dziale sklepowym. Jako jedna z pierwszych założyła – już cztery lata temu – blog o modzie dziecięcej. Z pięknymi zdjęciami (modele to dwaj synowie Agaty!) i ciekawymi wpisami, niekoniecznie zresztą modowymi. Kiedyś Agata myślała, że będzie przede wszystkim pisać wiersze – wydała nawet dwa tomiki z poezją. Potem odkryła, że woli prozę: opowiadania i powieści – w jej szufladzie znalazłoby się już kilka książek. Teraz, kiedy jej synowie są jeszcze mali, Agata skupia się głównie na pisaniu do czasopism i pisaniu bloga, bo jak mówi: to blogowanie daje największe możliwości bliskiego kontaktu z czytelnikami, i dyskusji . Z zawodu: dziennikarka. Z pasji: blogerka . Z miłości: mama. Zajrzyjcie na jej blog: jjandthebear.blogspot.com – polecam! Cztery lata temu nie było ani szafiarek, ani blogów z modą dziecięcą. Byłaś jedną z pierwszych mam, która zaczęła o tym pisać. Skąd pomysł? Kiedy urodził się J.J., notorycznie słyszałam, że przesadzam w kwestii jego ubioru i wyglądu. Że za często go przebieram, że niepotrzebnie zwracam uwagę na to, jak wygląda. Często mamy, które same wyglądały jak spod igły, mówiły do mnie, że przecież dziecko może chodzić w poplamionych ubrankach, „bo to tylko dziecko”. Nie zgadzam z takim sposobem patrzenia na dziecko w ogóle. Dla mnie dbanie o jego wygląd to wyraz szacunku, po prostu. Z tej niezgody zaczęło się blogowe pisanie. Poza tym to naprawdę wdzięczny temat, ciuszki dziecięce są przecież bardzo piękne, chyba się zgodzisz? Jasne, że się zgodzę. Jednak uroda ciuszków swoją drogą, a...

Kiedy podczas naszej pierwszej rozmowy opowiadałam Agacie o moim wielogodzinnym przekopywaniu blogosfery, zaproponowała: „A może chcesz, żebym poleciła ci kilka fajnych blogów?” – i po dwóch dniach dostałam od niej całą listę (co bardzo ułatwiło mi pracę!). Trzy tygodnie później, już po naszym spotkaniu i wywiadzie, zadzwoniłam do niej z prywatą: chciałam, aby podpowiedziała mi, co mogę poradzić koleżance, która dopiero co urodziła i miała duże kłopoty z karmieniem . Nie tylko przez 15 minut tłumaczyła mi, co i jak powinna robić moja znajoma, aby laktacja w końcu ruszyła, ale też już po całej naszej rozmowie przesłała mi smsem kontakty do zaufanych konsultantek laktacyjnych z adnotacją „trzymam kciuki!” . Bo Hafija taka właśnie jest: życzliwa, kompetentna i chętna do pomocy. I nie oczekująca niczego w zamian – dla niej satysfakcją jest samo to, że udało jej się komuś pomóc (wiem, że strasznie patetycznie to brzmi, ale nic na to nie poradzę – to jest prawda). Mama trzyletniego synka. Zawodowo zajmuje się promocją książek w wydawnictwie dla rodziców Mamania. Jest dyplomowanym Promotorem Karmienia Piersią. Współzałożycielka i redaktorka Kwartalnika Laktacyjnego. Organizuje warsztaty dla mam karmiących, eventy blogowe, bierze udział w panelach dyskusyjnych o polskiej blogosferze. Natomiast na 1. miejscu wśród aktywności pozawodowych zawsze jest jej blog: Hafija.pl. Traktujesz bloga jak pracę? Bardziej jako pasję. Praca przecież też może być pasjonująca. Tak, ale nie Hafija.pl nie jest dla mnie obowiązkiem. Nie czuję obowiązku prowadzenia bloga, tylko samą chęć. Czytaj post Hafiji: Nie bijmy dzieci – specjalnie dla Babyonline.pl To może zapytam o coś innego, choć wiem, że tego pytania blogerzy nie lubią. Zarabiasz na blogu? Tak. Mnie to...