Karolina Kaliś z bloga Dwa Plus Cztery – wywiad z blogerką
Czwórka dzieci to dla Karoliny był plan minimum. Niecały rok temu go osiągnęła – właśnie wtedy urodził się czwarty bobas. W rozmowie z nami mówi: „Nigdy nie czułam, że poświęciłam się dla dzieci. Przeciwnie: duża rodzina to był nasz główny cel życiowy. Każdego dnia się cieszę, że udało nam się go zrealizować.”
Pierwszy stereotyp Matki Polki Wielodzietnej to umęczona kobieta z siatami, sfrustrowana i bez większych ambicji, której myśli ograniczają się do tego, co ugotować dziś na obiad. Drugi, równie popularny, to pijaczka, która w pierwszą ciążę zaszła jeszcze przed osiemnastką, a dziś nie może doliczyć się, ile tych dzieci właściwie ma. Oba są nieprawdziwe. Oba też zupełnie nie pasują do Karoliny, mamy czwórki dzieci, blogerki, aktywnej zawodowo i spełnionej w życiu.
Czwórka dzieci to dla Karoliny był plan minimum. Niecały rok temu go osiągnęła: właśnie wtedy urodził się czwarty bobas. Po kilku miesiącach od jego narodzin zaczęła pisać bloga, który w przeciągu zaledwie pół roku stał się popularny nie tylko wśród wielodzietnych mam.
Karolina nie udaje innej niż jest. Nie śledzi blogowych trendów i nie ma potrzeby komentowania „gorących tematów”. Pisze o tym, co jest ważne dla niej. Na pytanie o brak czasu wybucha śmiechem: podobno najlepiej pisze się jej właśnie wtedy, kiedy jest w domu sama z czwórką maluchów. I oczywiście psem i gekonem – żeby nie było, że idzie na łatwiznę :)
Zajrzyjcie do niej na bloga DwaPlusCztery.pl, ale najpierw przeczytajcie rozmowę z nią:
Mało piszesz o dzieciach, dużo więcej o sobie i swoim mężu – dlaczego tak?
Taki był nasz zamysł. To nie ma być zbiór anegdotek o moich dzieciach, ale zbiór naszych myśli – naszych, bo piszę nie tylko ja, ale też mój mąż – i tego, co przeżywamy. Chcemy, żeby dzieci mogły za paręnaście czy może nawet parędziesiąt lat sobie przeczytać, to co napisaliśmy, i dowiedzieć się czegoś więcej o nas. Co ja i mąż myśleliśmy, co robiliśmy, co czuliśmy, gdy one były małe. Żeby blog przypomniał im, że tata im śpiewał na dobranoc albo gdzie wyjeżdżaliśmy na wakacje i co się na nich działo.
To znaczy, że piszesz nie o dzieciach, ale dla dzieci?
Właśnie tak. Trochę też dla nas samych, trochę dla dziadków, którzy mieszkają daleko i nie widują wnuków za często, ale głównie dla dzieci. Do założenia bloga zbieraliśmy się już od drugiej ciąży. Plan był, żeby spisywać, co się u nas dzieje, ale nie chcieliśmy pisać pamiętnika papierowego, bo doszliśmy do wniosku, że w sieci może się to, co napiszemy, dłużej utrzymać. Rozmawialiśmy o naszym planie wiele razy, wracaliśmy do niego co jakiś czas, ale wykonaliśmy go dopiero po czwartym porodzie. Dopiero wtedy poczuliśmy, że wreszcie nadszedł odpowiedni moment – i że teraz albo nigdy.
Czekaj, czekaj, po czwartym porodzie doszliście do wniosku, że akurat teraz macie wolną chwilę na pisanie?
Wiem, jak to brzmi, ale właśnie tak. Nie planujemy już więcej dzieci, więc możemy już osiąść i spokojnie pisać.
Jako mama czwórki dzieci mogłabyś prowadzić ekspercki blog z poradami o pielęgnacji i wychowaniu, tymczasem Ty żadnych rad nie dajesz.
Bo zupełnie nie czuję się ekspertem. Nawet mogę powiedzieć, że z każdym kolejnym dzieckiem coraz bardziej wiedziałam, że nic nie wiem. Każde moje dziecko jest inne, każde potrzebowało innego klucza, więc żadne ogólne rady o wychowaniu u mnie by się nie sprawdziły. Często na blogu piszę, że coś u nas się sprawdziło, ale nigdy nie daję gwarancji, że się sprawdzi u kogoś innego.
Dostajecie negatywne komentarze?
Raz się zdarzyło: kiedy zaproszono nas do programu „Tata sam w domu” i w związku z tym mieliśmy nakręcić kilka filmików z dziećmi. Gdy zamieściliśmy je na naszym blogu, ktoś bardzo agresywnie zarzucił nam, że jesteśmy beznadziejni, że zamiast wychowywać, to tresujemy dzieci i że tak w ogóle to bardzo nieprofesjonalnie te nasze filmiki wyglądają. Tresura odnosiła się do tego, że na jednym z filmików mąż prosi synka, żeby powiedział do kamery, jak ma na imię. Ten hejterski komentarz jednak aż tak nas nie rozśmieszył, jak odpowiedź od producentów „Tata sam w domu”, że rezygnują z naszego udziału, bo jesteśmy „zbyt fajną rodziną na ten program”.
Myślałam, że Wasz hejter wyskoczy raczej z ilością dzieci.
Nie, z tym raczej spotykamy się poza internetem i to bardzo często. Dzień w dzień słyszymy podobne komentarze: „Jak wy dajecie sobie radę?”, „Pewnie macie ciężko, podziwiam”, „Ja bym się na tyle nie zdecydowała” i oczywiście nasz ulubiony: „Naprawdę planowaliście tyle?”. Puszczamy te komentarze mimo uszu – jeżeli kogoś boli to, że mamy czwórkę dzieci, no to niech go boli. My tak chcieliśmy, tak zaplanowaliśmy i tak: dajemy sobie radę, nawet całkiem nieźle.
Wiesz, ale ja też chciałabym zapytać o coś podobnego. Czwórka małych dzieci, praca na etat i jeszcze blog?
Ułożyliśmy sobie wszystko, co więcej, radzimy sobie bez niani czy stałej pomocy babci. Nie boimy się państwowych placówek, więc maluchy chodzą do żłobka, przedszkola i szkoły. Do tego mam ogromne, nieocenione wsparcie w mężu, który dla nas zmienił tryb swojej pracy i teraz zamiast pracować 8 godz. dziennie, pracuje co cztery dni przez 24 godziny, dzięki temu może zajmować się domem i dziećmi. To mi bardzo ułatwiło, a w zasadzie umożliwiło powrót do mojej pracy.
Nadchodzi Mikołaj – czytaj felieton Karoliny z bloga Dwapluscztery.pl
Jak ci się udało po czterech latach przerwy wrócić do pracy?
Nie wróciłam do mojej starej pracy. W czasie ostatniego urlopu macierzyńskiego zaczęłam szukać nowej i jakoś bez większego problemu udało mi się coś znaleźć. Nigdy na rozmowach kwalifikacyjnych nie ukrywałam, że mam czwórkę dzieci – w CV tego nie zamieszczałam oczywiście, ale kiedy rozmowa schodziła na temat rodziny, zawsze mówiłam o dzieciach. Wychodzę z założenia, że ogólnie mamy, a w szczególności mamy wielodzietne, są bardzo dobrze zorganizowane. Wg mnie posiadanie dzieci to plus na rynku pracy.
Kim jesteś z zawodu?
Skończyłam studia prawnicze, ale nigdy nie pracowałam jako prawniczka. Od lat pracuję w marketingu i administracji w kolejnych korporacjach.
O korporacjach mówi się, że trudno w nich łączyć pracę z macierzyństwem.
Ja mam inne obserwacje. Wydaje mi się, że w korporacjach jest lepiej niż np. w małych firmach, gdzie urlop macierzyński jednej z pracowniczek może zdezorganizować funkcjonowanie całej firmy. Poza tym wychodzę z założenia, że jak się chce, to się da. Tak jak mówiłam ci przed chwilą, dla mnie łączenie pracy, macierzyństwa i blogowania nie jest jakimś wielkim problemem. Co więcej, zauważyłam, że moje najlepsze teksty powstają, kiedy jestem sama z dziećmi, a mój mąż jest na swojej 24-godzinnej dniówce. W te dni, może dlatego, że nie liczę na pomoc męża, jestem najlepiej zorganizowana.
No dobrze, to teraz zapytam o to, o co chciałam zapytać już od samego początku naszej rozmowy. Dlaczego czwórka?
Zawsze chcieliśmy mieć dużą rodzinę. Czwórka to dla nas od początku było minimum. Sama jestem jedynaczką i być może dlatego, sądzę, że im więcej rodzeństwa, tym lepiej. Powiem więcej: gdybym mogła mieć więcej dzieci, to bym miała, ale jestem po czterech cesarkach, więc wiem, że z medycznego punktu widzenia piąta ciąża jest niemożliwa. Zaskoczę cię jeszcze czymś: oprócz dzieci mamy jeszcze psa i gekona, żeby nie było, że poszliśmy na łatwiznę i zajmujemy się tylko dziećmi.
Karolina, ostatnią rzeczą, jaką bym o tobie powiedziała jest to, że lubisz chodzić na łatwiznę!
Wiesz, mówiąc już całkiem serio, to zawsze kierowałam się hasłem, że im trudniejsze postawisz sobie cele, tym masz łatwiej w życiu.
Słuchając Cię, mam wrażenie, że burzysz nie tylko stereotyp matki wielodzietnej, ale też oschłej prawniczki-korpopracowniczki.
Nie czuję się jakaś wyjątkowa, choć rzeczywiście, oboje z mężem widzimy, że nasze potrzeby są inne niż innych współczesnych rodziców. Ani ja, ani mój mąż nie potrzebujemy np. cotygodniowych wyjść na miasto ze znajomymi, nie czujemy potrzeby odpoczynku od rodziny – przeciwnie, nam najlepiej odpoczywa się w domu, razem ze sobą. Nigdy nie czułam, że poświęciłam się dla dzieci. Przeciwnie: duża rodzina to był nasz główny cel życiowy. Każdego dnia się cieszę, że udało nam się go zrealizować.