Reklama

Na Nishkę trafiłam przypadkiem – szukałam do artykułu w „Tato, To Ja" opinii blogerów o klockach Lego i w Google wyskoczył mi tekst „13 powodów, dla których nie należy dawać dziecku w prezencie Lego”. Też byście od razu kliknęły, prawda? Nie rozczarowałam się: post był zabawny i bardzo inteligentny – jak zresztą wszystkie inne zamieszczone na blogu.

Reklama

Na Nishka.pl nie znajdziecie typowych blogowych porad jak przewijać niemowlę, jak karmić je piersią ani jak rozszerzać mu dietę – Natalia na tle innych parentingowych blogerek jest już „starą mamą”. Choć ma dopiero 33 lata, to jej starsza córka jest już gimnazjalistką, a młodsza zaczęła niedawno podstawówkę. Jej blog wypełnia niszę blogów rodziców starszych dzieci, którzy od dylematów typu: „słoiczkowe czy domowe?” przeszli już do etapu: „iPhone czy Samsung?”. Czy w takim razie jej blog nie jest interesujący dla początkujących mam? Absolutnie jest! Mogą na nim nie tylko sprawdzić, co czeka je już za kilka lat albo po prostu porównać swoją wizję macierzyństwa z tym, co opisuje Natalia. A opisuje swoje macierzyństwo fantastycznie – wnikliwie, z leciutką ironią i szczerze. Zajrzyjcie do niej koniecznie!

Wyczytałam na Twoim blogu, że jesteś socjolożką. Pomaga Ci to w pisaniu o macierzyństwie?

Bardzo. Na pewno moje wykształcenie pozwala mi przyjąć trochę inną perspektywę patrzenia na dzieci, młodzież i na macierzyństwo.

Jaka jest ta perspektywa?

Wiesz, to jest tak, że z jednej strony patrzę na moją rodzinę jako na zbiór wyjątkowych i niepowtarzalnych osobowości, a z drugiej strony mój blog może być traktowany jako portret typowej matki po trzydziestce i typowych dzieci. Opisuję uniwersalne problemy, które mogą wystąpić wszędzie, nie tylko u mnie, np. w niedawnym wpisie o tym, czy powinnam kupić starszej córce iPhone'a czy nie. Tamten post wzbudził bardzo żywą dyskusję nie o mojej córce i o mnie, ale ogólnie o nastolatkach i ich rodzicach. I to jest właśnie ta socjologiczna perspektywa, którą przyjmuję podczas pisania: niby piszę o sobie i swojej córce, ale tak naprawdę piszę bardziej uniwersalnie: o naszych czasach i społeczeństwie.

Wydaje mi się jednak, że z racji posiadania starszych dzieci wcale nie jesteś taką zupełnie uniwersalną przedstawicielką rodzicielskiej blogosfery.

Rzeczywiście chyba jestem trochę starsza niż typowa mama-blogerka: na moje oko zwykle blogi o dzieciach piszą dziewczyny między dwudziestką a trzydziestką, piszą przez ciążę i pierwszy okres rodzicielstwa, a potem jakoś te blogi umierają śmiercią naturalną. Moja historia jest taka, że pierwszego bloga pisałam już wtedy, kiedy to nie było aż tak popularne jak teraz, czyli w 2006 i 2007 r., ale zarzuciłam go, gdy zaczęłam intensywnie pracować. Pracowałam tak przez pięć lat, aż w styczniu dwa lata temu, odeszłam z pracy i znów wróciłam do blogowania.

O rocznych dzieciach jest łatwiej blogować niż o nastolatkach choćby dlatego, że nie trzeba się martwić, czy tego, co o nich napiszemy, nie przeczytają ich rówieśnicy.

Dużo myślę o prywatności moich dzieci, z tego względu nie ma u mnie na blogu np. ich zdjęć ani imion. Dwa miesiące temu byłam prelegentką na panelu o prywatności w sieci na Blog Forum Gdańsk, prowadzący ten panel bloger Paweł Tkaczyk powiedział w pewnym momencie do mnie: „Nie podajesz danych dzieci, ale to przecież żadna twoja zasługa, bo to one ci tego zabroniły”. To mnie trochę rozśmieszyło, bo owszem, zabroniły, ale każdy rodzic dobrze wie, że istnieje mnóstwo sposobów, żeby przekonać dzieci do tego, na czym mu zależy. Dla mnie najważniejsze było to, żeby one mogły czuć się komfortowo i żebym im nie zaszkodziła. Dlatego zanim zaczęłam pisać blog, najpierw skonsultowałam to z dziećmi, zapytałam je o zgodę. Zgodziły się, ale pod warunkiem, że nie będę ujawniać ich wizerunków i ja to uszanowałam, nie próbowałam zmienić ich zdania. A mogłam! Miałam cały arsenał środków na to, żeby je przekonać. Zresztą mogłam ich przecież nie pytać. Toż to MOJE dzieci.

Mama czy koleżanka – czytaj felieton Natalii, autorki bloga Nishka.pl

A co z Twoją prywatnością? Pokazujesz swoje zdjęcia, często to one są główną częścią wpisu.

Poruszyłaś czułą strunę, bo te zdjęcia są moją bolączką. Mam pewne poczucie żenady, kiedy o tym myślę. Publikowanie swoich zdjęć ma w sobie coś narcystycznego i ekshibicjonistycznego w stylu: „Hej, patrzcie na mnie!” Dlaczego więc to robię? Prawda jest taka, że trochę muszę. Tekst bez zdjęcia dużo gorzej się „klika” np. na Facebooku. Żyjemy w kulturze obrazkowej, więc jeżeli chcę dotrzeć do czytelników, to muszę umieszczać zdjęcia. Poza tym jest to pewnego rodzaju uwiarygodnienie moich tekstów: jestem, istnieję, żyję, to ja. Oczywiście bez przesady, nie jest to aż tak bardzo męczące, nie cierpię potwornych katuszy, gdy publikuję swoje zdjęcia. Czuję się jedynie sobą zażenowana (śmiech).
Co do mojej prywatności – nieraz, gdy okazuje się, że ktoś z dalszych znajomych lub rodziny dowiaduje się o moim blogu, albo raczej ja dowiaduję się, że mnie czyta, czuję przez chwilę skrępowanie, lęk i znów to poczucie zażenowania. Ale potem dociera do mnie, że przecież nie mam się czego wstydzić. Piszę to, co myślę i myślę o tym, co piszę i nie mam powodów, żeby wstydzić się swoich tekstów. Spokojnie mogę sobie spojrzeć w lustrze w oczy, im więc też.

Podkreślasz na blogu, że do swoich wpisów dodajesz dużą dozę ironii. Takie podkreślenie jest potrzebne?

Tak. Ten opis występuje na głównej stronie bloga i od czasu gdy go umieściłam przestały mnie odwiedzać osoby, które biorą wszystko absolutnie na poważnie i nie lubią uruchamiać wyobraźni. Kiedyś bywało różnie, np. gdy w tekście „Co zrobić, żeby dzieci nie wyrastały tak szybko z ubrań?” dałam kilka ironicznych rad, w stylu „Nie dawaj dziecku dużo jeść, to będzie wolniej rosło” to kilka osób zupełnie nie złapało konwencji! Pisali w komentarzach: „Ale jak to? Dzieci przecież trzeba karmić!”.

Twój mąż czyta twojego bloga?

To jest właśnie ciekawe – bo nie. Oczywiście wie, że piszę, czasem rozmawiam z nim o tym, co chcę napisać, ale sam z siebie raczej nie wchodzi na mojego bloga. Na początku traktował moje blogowanie jako fanaberię, teraz już się trochę przyzwyczaił, ale dalej entuzjazmu nie podziela. I wiesz co? W sumie to może dobrze, bo dzięki temu, że nabija się z mojego bloga (razem z córkami) np. pytając: „Ej, Nishka, dużo dziś zdobyłaś fanów i lajków?” to ja też zyskuję dystans wobec bloga. Sprowadza mnie to na ziemię, a jak chyba każda blogerka, czasem tego potrzebuję.

Za zdjęcie Natalii Tur dziękujemy agencji fotograficznej woopa.pl

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama