Jest z nami od pięciu miesięcy. Głównie je, śpi, bacznie obserwuje otaczający go świat, chętnie wypowiada się w swoim narzeczu, uśmiecha się pięknie i całe jest radością i wdzięcznością, gdy się nim zajmujemy.

Reklama

Choć zajmujemy się, uczciwie mówiąc, mniej niż pierwszą dwójką. W niedzielę siedzieliśmy we czworo nad rosołem, a Wojtuś w swoim foteliku samochodowym oglądał w skupieniu wzorki na pieluszce.
– Patrz! – powiedziałam do męża - Przy Piotrusiu i Michasiu nigdy nie siadaliśmy razem przy stole, bo jedno zajmowało się dzieckiem, a teraz proszę, dziecko zajmuje się samo sobą. Szok!

Nasze trzecie dziecko ma mniej rzeczy, ale za to więcej ludzi wokół siebie. Oczywiście wtedy, kiedy uwaga starszych chłopców jest mu najbardziej potrzebna, obaj mają akurat Tysiące Ważnych Spraw, ale zdarzają się i takie chwile jak wieczorem dwa dni temu, kiedy Piotruś i Michaś zabawiali malucha na wyścigi, zachwyceni, że śmieje się do nich tak radośnie i tak entuzjastycznie reaguje na ich łaskotki, piosenki i żarciki.

Wojtuś urodził się po kilkuletniej przerwie od pieluch, jego starsi bracia mają teraz 7 i 9 lat. Są ze sobą bardzo zżyci, trzymają się razem (czasem zębami), mają już swoje światy i dzięki temu narodziny brata nie były dla nich takim wstrząsem, jakim dla dwuletniego Piotrusia było pojawienie się Michasia. Owszem, są chwile, gdy nienawidzą niemowlaka z całego serca (Za co? „Bo on... bo on... bo on się TAK GAPI!”, „bo ty się ciągle nim zajmujesz!”), ale mocne przytulenie kościstego kilkulatka rozdartego bólem istnienia i partyjka „Mastermind” szybko przywraca mu równowagę i spokój ducha.

Jest takie porzekadło, że dzieci powinno się mieć od trzeciego. Podpisuję się pod tym. Trzecie dziecko przynosi dużo radości, którą można celebrować w spokoju. Lata doświadczeń robią swoje. Rozum, który często opuszcza człowieka w początkowej fazie rodzicielstwa, zdąży wrócić na swoje miejsce.

Zobacz także

Dopiero teraz wiem, że nie muszę tego wszystkiego, o czym przy pierwszej dwójce byłam przekonana, że bezwzględnie muszę. Takie np. codzienne spacery, których nie cierpiałam z całego serca, ale uważałam za obowiązkowy punkt programu. Ganiałam na nie codziennie o tej samej godzinie, jęcząc w duchu, że dziecko tak słodko śpi i mogłabym choćby obiad ugotować, a tu ziewając z nudów wlokłam się noga za noga osiedlowymi uliczkami. Teraz mi przeszło. Spacer odbywam przy okazji odbierania dzieci ze szkoły, przed południem Wojtuś śpi w domu, a ja korzystam. Pełny luz.

I gdyby ktoś pytał, to nie siedzę w domu, ale przeważnie leżę. Wojtuś lubi być karmiony na leżąco, więc spędzamy dużo czasu w pozycji horyzontalnej. Lubię te poranne i te wieczorne godziny. Karmię go, przytulamy się, patrzymy na siebie, rozmawiamy, a kiedy zaśnie, leżę i patrzę, jak ślicznie śpi. Nie mam poczucia, że ja tu leżę, a tam pędzi pociąg życia i jeśli natychmiast się nie zerwę, to nie zdążę wsiąść. Owszem, pędzi, ale nawet nie chce mi się wychodzić na peron.

Są rzeczy, których mimo zaawansowania w macierzyństwie ciągle nie wiem. Na przykład kaszel – jeśli uważam, że ten rozrywający płuca (i bębenki) kaszel na bank oznacza zapalenie oskrzeli i bez antybiotyku się nie obejdzie, lekarz mówi, że to tylko katar spływa do gardła. Jeśli sądzę, że to lekki kaszelek od kataru, okazuje się, że jednak oskrzela. Wiem za to, że dzieciństwo moich dzieci minie szybciej, niżbym sobie życzyła. Przy starszych chłopcach miałam takie dołujące poczucie, że już zawsze będę zmieniać pieluchy i przecierać zupki, to się nigdy nie skończy. Było, minęło, to już historia.

Trzecie dziecko zupełnie oszczędziło mi dylematów, które miałam przed narodzinami drugiego: Jak to będzie? Czy sobie poradzę? Czy pokocham równie mocno jak pierwsze? Po prostu wiedziałam, że będzie dobrze, że sobie poradzę i że miłość płynie ze źródła, nie z butelki i w związku z tym nie wyczerpuje się. Szkoda tylko, że czas nie ma podobnych właściwości. Staram się przynajmniej raz w tygodniu spędzić chwilę z jednym tylko synkiem, żeby się nim pozachwycać. Każdy z osobna jest wspaniały i do rany przyłóż, jeśli tylko nie walczy o uwagę lub nie popisuje się przed bratem. Wespół w zespół stanowią najbardziej irytujące rodzeństwo w galaktyce. A gdy pomyślę, że za chwilę dołączy do nich trzeci zawodnik... Nie, pomyślę o tym jutro :-)

Polecamy blog Doroty Smoleń: Od-rana-do-wieczora.blog.pl

Reklama

Czytaj także wywiad z Dorotą Smoleń o pisaniu bloga i blogowych kryzysach.

Reklama
Reklama
Reklama