Aneta Todorczuk–Perchuć: matka nieidealna? To ja!
Jako mama dwójki dzieci i aktorka sprawdza się na medal. Niedawno Aneta Todorczuk-Perchuć* debiutuje w nowej roli – pisarki. Nam zdradza, kto zainspirował ją do napisania książki dla dziecii jak przestała być matką kwoką.
- Magdalena Jabłońska
„Potworaki usypiaki” to Pani pierwsza książka dla dzieci. Skąd pomysł, by stworzyć właśnie coś dla najmłodszych?
To był pomysł moich menadżerek. Pomyślałam, że spróbuję, jak się nie uda, to trudno. Zagadnęłam moją Zosię, co by ją zainteresowało, o czym chciałaby przeczytać. Okazało się, że o potworach. Pisałam głównie nocami, kiedy wszyscy już spali, a następnego dnia konsultowałam to z córką, która stała się współautorką tych opowieści. Czasami się na coś nie zgadzała, dorzucała swoje pomysły.
To książka, która porusza problemy bliskie rodzicom i dzieciom w każdym wieku.
Zgadza się. Niektóre z nich pojawiały się w życiu moich dzieci i stały się inspiracją. Poszperałam też w poradnikach psychologicznych, żeby sprawdzić, z czym inni mają kłopoty. Napisałam 18 historii, traktujących m.in. o braku tolerancji, kłamstwie, umiejętności dzielenia się, mówienia „nie” czy trudności w powiedzeniu „przepraszam”.
Jest Pani kochającą, ale bardzo rozsądną mamą. Ma Pani receptę, jak zostać mamą idealną?
Ktoś taki jak matka idealna nie istnieje. Staram się być sprawiedliwą, co przy dwójce dzieci bywa trudne. Zwłaszcza kiedy ma się w domu syna i córkę, których oprócz różnicy płci dzieli też różnica wieku. Przerabiam więc nieustanne porównywanie się i rozliczanie, czy na pewno rozdałam po równo. To dla mnie jedna z najtrudniejszych rzeczy, dlatego jestem chodzącym wyrzutem sumienia.
Czyli matka nieidealna?
Zdarza mi się popełniać błędy, ale często mówię dzieciom „przepraszam” i przyznaję się do winy, jeśli nawaliłam czy ich w czymś zawiodłam. Ale Zosia i Staś mnie rozgrzeszają. Mówią: „Spoko, mamo, nic się nie stało”.
Jest Pani typem matki przyjaciółki?
Mama to mama, nie podejmuję się roli przyjaciółki moich dzieci. Bo z przyjaciółmi ma się inne relacje niż z dzieciakami. Potrzebne są granice, które oczywiście nie wykluczają kumpelskich momentów. Zosia ma 10 lat, dorasta, spędzamy ze sobą dużo czasu. Ostatnio jeździ ze mną na nagrania, bo lubi patrzeć, jak pracuję. Uwielbiamy też chodzić we dwie na zakupy, czy na wspólny obiad... Wtedy nasza relacja staje się bardziej luźna niż na co dzień w domu.
Przyznała Pani, że kiedyś była matką kwoką. A jak jest dziś?
Na szczęście ten etap mam już za sobą. Kiedy urodziłam Zosię, zostałam dłużej w domu. Chciałam się nacieszyć macierzyństwem. Był to właśnie czas matki kwoki, która nie odstępuje maleństwa na krok. Po narodzinach Stasia nie miałam już na to czasu. Wtedy, trzy tygodnie po porodzie, wróciłam do pracy w teatrze...
Pamięta Pani czego się wtedy najbardziej bała?
Dziś mnie to śmieszy, ale byłam przerażona, kiedy musiałam zostawić córkę
w przedszkolu, w którym był wielki ogród. Wydawało mi się, że coś jej się stanie. To były irracjonalne lęki. I trochę czasu zajęło mi oswojenie się z myślą, że właśnie tam córka uczy się samodzielności.
Ze Stasiem było podobnie?
Przy drugim dziecku jest już łatwiej. Trzy tygodnie po urodzeniu Stasia, będąc jeszcze w połogu, robiłam dokrętki i poszłam na casting do musicalu „The Rocky Horror Show”. Dostałam główną rolę! Na scenie śpiewałam i tańczyłam z jeszcze obwisłym brzuchem. Frustrowało mnie to wtedy, bo najpierw świadomie zrezygnowałam z pracy, by poświęcić się macierzyństwu, a potem, przy drugim dziecku, musiałam już o nią walczyć. Zawód aktora jest nieprzewidywalny. Kiedyś mogłam odrzucać propozycje pracy, dziś tylko nieliczni mogą sobie na to pozwolić. Teraz jestem gotowa wrócić do pracy na pełen etat. Co ważne – wreszcie potrafię zostawić dzieci na kilka dni i wyjechać. Choć najchętniej zabieram je ze sobą.
Rozmowa, bliskość, przytulanie...
To jest ważne w waszej rodzinie?
Tak! Choć czasami łapię się na tym, że moje dziecko coś powiedziało, a ja bez zastanowienia przytaknęłam, bo myślami byłam gdzie indziej. Wtedy jest mi wstyd, że codzienna gonitwa mnie gubi.
To prawda, że nie uznaje Pani systemu kar i nagród?
Tak! Żyjemy w czasach, kiedy dzieci mają wszystko. Dlatego przyjemności staram się im dawkować z umiarem – to lepsze niż kary i nagrody. Mam wrażenie, że brak kar sprawia, że częściej się rozmawia. Załatwianie spraw na bieżąco owocuje partnerskim stylem życia, bez przymuszania. Jako rodzic mogę być drogowskazem, doradcą, ale nie chcę sprawować w domu władzy absolutnej, bo to budzi sprzeciw i agresję w dzieciach. Zdecydowanie wolę te momenty, w których mogę przenieść się do świata emocji moich dzieci, wyluzować się, pośpiewać i pobyć matką wariatką pozbawioną trosk dorosłości.
Te chwile są na wagę złota!
*Aneta Todorczuk-Perchuć: mama dziesięcioletniej Zosi i pięcioletniego Stasia, żona aktora Marcina Perchucia. Popularność przyniosły jej m.in. role w serialach „Samo życie” i „Na dobre i na złe”. Talent wokalny pokazała w musicalu „The Rocky Horror Show”, a jako opiekunka telewizyjnego show „Mali giganci” udowodniła, że ma świetne podejście do dzieci. Napisała książkę dla dzieci "Potworaki usypiaki", pracuje nad kolejną – będą to opowiadania z kołysankami, do których sama napisze słowa.
ZOBACZ TEŻ: Czy wychowujesz małego miłośnika książek – quiz