Reklama

Już pięć lat czaruje nas swoim uśmiechem jako policjantka w serialu „Złotopolscy”. Ostatnio Anna Dereszowska zagrała w największych hitach kinowych i telewizyjnych: „Tajemnicy twierdzy szyfrów”, „Testosteronie” oraz „Świadku koronnym”. W lutym zobaczymy ją na dużym ekranie w filmie „Lejdis” w roli wojującej feministki Korby. Potem czeka ją długi urlop – macierzyński...

Reklama

– Pani kariera nabrała ostatnio niebywałego tempa. A tu szykuje się przerwa. Na wiosnę zostanie Pani mamą.
Nie chciałabym na długo wycofywać się z pracy, ale moi znajomi, którzy już są rodzicami, mówią, że kiedy dziecko przychodzi na świat, to priorytety zupełnie się zmieniają. Będę musiała jakoś pogodzić pracę z wychowaniem. Nie wyobrażam sobie, żebym cały czas grała, a moim dzieckiem zajmowała się opiekunka.

– Jak Pani zareagowała na wiadomość, że jest Pani w ciąży?
Najpierw był lęk. Nawet kiedy się bardzo pragnie dziecka, to chyba zawsze na początku pojawia się niepewność, jak będzie dalej. Zwłaszcza przy pierwszej ciąży. Trzeba życie podporządkować czemuś nowemu. Na szczęście przez dziewięć miesięcy można się z tą myślą oswoić. Mój strach wynikał również stąd, że mam spore zobowiązania finansowe, wzięłam kredyt na mieszkanie.

– Czyli najpierw był strach. A teraz?
Pomyślałam sobie, że to dobrze, że tak się stało. W przeciwnym razie odkładałabym pewnie decyzję o zajściu w ciążę w nieskończoność. To dla mnie bardzo dobry zawodowo czas i przykro będzie mi z wielu ról rezygnować i odrzucać ciekawe propozycje. Dla aktorki nigdy nie ma dobrego momentu na dziecko. Zawsze się wydaje, że zaraz nadejdzie życiowa rola. A życie płata różne figle. Czasem aktorki decydują się na dziecko, bo akurat nic się ciekawego nie dzieje, a kiedy już są w 2., 3. miesiącu ciąży, zjawia się raptem ktoś z propozycją fantastycznej roli i jest dramat. Myślę sobie, że po prostu tak miało być i ogromnie mnie myśl o moim maluszku cieszy.

– To jest dziewczynka czy chłopiec?
Nie znam jeszcze płci dziecka. Ale wymarzyłam sobie córeczkę. Niestety, wszyscy mówią, że to będzie chłopiec, bo dziewczynki ponoć zabierają mamie urodę. A u mnie, jak dotąd, żadnych zmian. Najważniejsze jednak, żeby dziecko było zdrowe.

– Nawet jak się okaże, że chłopiec, to przecież zawsze ma jeszcze pani szansę na dziewczynkę. Następnym razem.
Najpierw zobaczę, jak sobie poradzę przy pierwszym dziecku (śmiech). Niestety, tu, w Warszawie, nie mam nikogo, kto mógłby mi pomóc. Moja cała rodzina mieszka na południu Polski, a brat nawet odrobinę dalej, bo w Belgii.

– Sama pani pochodzi z wielodzietnej rodziny.
Mam jeszcze dwie przyrodnie siostry, z pierwszych związków moich dwóch macoszek. Szczególnie z młodszą, Julką, jestem mocno związana, bo długo razem mieszkałyśmy i traktujemy się absolutnie jak rodzeństwo.

– Czy od dziecka Pani marzyła, żeby zostać aktorką?
Nie, chciałam zdawać na Politechnikę Śląską, na architekturę. Chodziłam nawet na rysunek, brałam korepetycje z matematyki, żeby się dobrze przygotować do egzaminów. Ale równocześnie w trzeciej klasie liceum zaczęłam chodzić do kółka teatralnego do Pałacu Młodzieży w Katowicach, które prowadził Jerzy Połoński. On mnie zmobilizował, żebym przyjechała do Warszawy. Wstyd się przyznać, ale nawet teksty na egzamin wybrał pan Jerzy. Bo u mnie było krucho z wiarą w siebie i w swój talent. A on był pewien, że mi się uda.

– Widzowie serialu „Złotopolscy” świetnie znają pani bohaterkę, starszą posterunkową Kalinę Fatalską. Ale niewiele osób wie, jaka pani jest prywatnie.
Pewnie nudna, bo nie skandalistka (śmiech). Staram się nie robić rzeczy, które byłyby pożywką dla brukowców. Choć – jak każdemu – mnie także zdarzy się potknąć. Na pewno jestem uzależniona od bliskości innych. Zawsze muszę mieć kogoś, do kogo mogę zadzwonić, wyżalić się, przytulić. Nigdy nie było jeszcze takiej sytuacji, żebym z problemami została sama. Bo nawet w najtragiczniejszej dla mnie sytuacji, kiedy zmarła moja mama, przeprowadzili się do nas dziadkowie, którzy otoczyli nas ciepłem i opieką. Jestem poza tym bardzo energiczna, nie cierpię bezczynności. To jedna z rzeczy, które najbardziej mnie męczą.
[CMS_PAGE_BREAK]
– Podobno uwielbia pani sport.
Tak! Teraz musiałam nieco przystopować, ale wcześniej biegałam trzy razy w tygodniu, jeździłam konno, pływałam, grałam w tenisa. Poza tym kocham snowboard, jeżdżę na nartach. Właśnie moi rodzice są na nartach i przysyłają mi SMS-y, jak jest wspaniale i krew mnie zalewa z zazdrości (śmiech). Sport to mój sposób nie tylko na nudę, ale także na stres. Bo ja się w ten sposób odbudowuję fizycznie i psychicznie.

– Ale święta spędziła pani w domu, z rodziną, przy choince…
Po raz pierwszy zdarzyło mi się kupić jakieś ozdoby świąteczne. Zazwyczaj tego nie robię. Mam małe mieszkanie i unikam gromadzenia rzeczy, bo potem, niestety, mam problem z ich wyrzucaniem. Jestem typem chomika, zawsze myślę, że coś mi się jeszcze może przydać. Ale w tym roku nie mogłam sobie odmówić. Może to taki syndrom kobiety w ciąży – przygotowuję sobie gniazdko. Ale chyba nie tylko, myślę, że jestem po prostu bardzo szczęśliwa. Święta spędziłam z rodziną. Lubię, kiedy jest dużo osób przy wigilijnym stole. A w przyszłym roku będzie nas jeszcze więcej! O co najmniej jedną małą osóbkę. Mam cichutką nadzieję, że może mój brat lub starsza siostra pójdą w moje ślady. Z pewnością byłoby nam raźniej!

– A jak rodzina zareagowała na wiadomość, że będzie pani miała dziecko?
Powiedziałam o tym na początku tylko tacie i prosiłam o dyskrecję. Bo tego typu wiadomości zawsze szybko się rozchodzą. Mam bardzo wyrozumiałą i tolerancyjną rodzinę, która wierzy, że wybory, których dokonuję – czasami zaskakujące i bolesne – są słuszne. Tak jak tym razem.

– Decyzja, by być z mężczyzną, którego pani pokochała, była bardzo trudna ze względu na to, że ma żonę i dzieci. Czy nie obawiała się pani tzw. opinii publicznej?
Gdyby w grę wchodził rozsądek, nigdy bym nie podjęła takiej decyzji. Zrobiłam to wyłącznie z miłości. Trudno mi zaprzeczyć, że byłam i jestem bardzo zakochana. I pewnie gdybym z tej miłości zrezygnowała, wyrzucałabym to sobie do końca życia. Płacimy za tę decyzję wysoki rachunek. Szczególnie, gdy czasem zdarzy mi się wejść na forum internetowe. Ludzie, którzy bezpiecznie ukrywają się za pseudonimami, mają ogromną łatwość w ocenianiu innych, w komentowaniu ich życia i postępowania. Niemałą rolę odgrywają tu również gazety, które drukują informacje wyssane z palca i nieautoryzowane wywiady, których człowiek nigdy nie udzielił. Takie głupie plotki, niestety, często ranią osoby trzecie.

Reklama

– Zagrała pani właśnie w komedii „Lejdis”, odpowiedzi na „Testosteron”. Czy ten film będzie lepszy od „Testosteronu”?
Widzowie po obejrzeniu „Testo” spodziewają się pewnie niekończących się salw śmiechu. A ja na pokazie „Lejdis” najpierw śmiałam się do rozpuku, by za chwilę popłakać się rzewnymi łzami. Szczególnie nad bohaterką fantastycznie zagraną przez Izę Kunę. Może nie powinnam tego mówić, ale uważam, że nie ma w tym filmie złych ról. Jest to opowieść o grupie przyjaciółek, które różnią się wiekiem, pochodzeniem i doświadczeniami życiowymi. Ale to coś więcej niż tylko koleżanki z podwórka. Jest tu „matka Polka”, absolutnie wyzwolona Korba, kobieta, która za wszelką cenę chce mieć dziecko, oraz dziewczyna, która ma wszystko i jednocześnie zupełnie siebie nie akceptuje. I mimo że scenariusz „Lejdis” napisał mężczyzna, to wydaje mi się, że wiele kobiet odnajdzie w tym filmie jakąś cząstkę siebie. Jest tu tyle prawdy o kobietach. Można się w nim przejrzeć jak w lustrze.

Reklama
Reklama
Reklama