
Tak, wiem: każde dziecko rozwija się we własnym, najlepszym dla niego tempie. Tak, wiem: chłopcy zaczynają mówić później niż dziewczynki. Tak, wiem: trzeba z dzieckiem rozmawiać.
Tak, wiem: wiele zależy od genów, otoczenia, kontaktów z babciami, wujkami i ciociami, od śpiewania, słuchania muzyki, tańczenia i wszystkiego, co rozwija dobry słuch. Tak, teorię znam. Ale i tak nie mogę się doczekać, kiedy Szymuś przemówi. I co powie! Może zacznie od kotka albo od piciu, albo od domku, a może od razu zaśpiewa ulubioną piosenkę. A może powie najpiękniejsze słowo na świecie: ma-ma. Ma-ma. A może za dużo od niego wymagam? W końcu ma dopiero 16 miesięcy – przecież tak dobrze się rozwija: potrafi wejść na tapczan i usiąść na krzesełku (choć nie zawsze pupką trafia). I prawie sam zjada łyżeczką twarożek, sam nakłada i zdejmuje śliniaczek, a potem mruczy z zadowolenia jak mały kotek.
Umie chodzić do tyłu i kołysać się na boki. I robi „pa-pa”, a jak zechce, to nawet „cześć”. I pije sam z kubeczka. I wie, że należy chodzić w butkach, żeby sobie nie pobrudzić nóżek. I sam wyrzuca brudną pieluchę do kosza na śmieci. I uśmiecha się najpiękniej na świecie. Ale nie mówi. Kurczę, nie mówi! Za to ja bez przerwy gadam: – Szymusiu, zaraz zmienimy pieluszkę, a potem rozłożymy klocki i zbudujemy farmę, a potem nastawimy rosołek. Lubisz rosołek, prawda? Obierzemy marchewkę i ugotujemy kluseczki. A na drugie danie dostaniesz ziemniaczka, filet z kurczaka i brokuła, zielonego jak twoje spodenki. A potem pójdziemy na spacer i poszukamy Panny Migotki (szczekliwej suczki sąsiadów). I tak w kółko: – Szymusiu, zaraz zmienimy pieluszkę, a potem…
Szymuś patrzy ze zrozumieniem, ale nie mówi nic. To może do lekarza? Od razu do logopedy? Eee, pomyśli, że panikuję. Zaleci mi cierpliwość, opanowanie emocji lub ziółka na uspokojenie. Tylko wstydu się najem. To już lepiej poczekam. Tak, znam historię o kompocie. Kilkuletni chłopiec nie mówił. W końcu, po kilku latach, przy obiedzie po prostu zapytał: – A gdzie jest kompot? Rodzice złapali się za głowę. – Kochanie, to ty mówisz? Dlaczego tak długo milczałeś? A on na to: – Bo zawsze był kompot… To ja już zaczekam na ten kompot albo kotka, albo piciu, albo domek. I na naszą ulubioną piosenkę też zaczekam. Niech tylko przemówi…
Felieton nagrodzony w „Twoim Dziecku” nr 11/2015
Zobacz zasady Konkursu na Felieton w miesięczniku „Twoje Dziecko”.

Dobra, ale krótka – właśnie tak można określić dziecięcą pamięć. Ale już od pierwszych dni pracuje ona na wysokich obrotach! Noworodek pamięta kołysanki nucone przez mamę, gdy był jeszcze w jej brzuszku. Miesięczny maluch rozjaśnia się na widok znajomej twarzy. Półroczny zaś zaczyna płakać już od progu łazienki, bo np. pamięta nieudaną kąpiel. Roczne dziecko cieszy się, słysząc w telefonicznej słuchawce głos niewidzianej już od kilku tygodni babci. Pamięć malutkiego dziecka z każdym tygodniem działa coraz sprawniej. Dzięki niej gromadzi ono różnorodne doświadczenia, przetwarza je i na ich podstawie porządkuje swoją wiedzę o świecie. Pamięć dziedziczy się po przodkach Naukowcy są przekonani, że maluszek rodzi się z tzw. pamięcią gatunkową, dzięki której może się rozwijać. Pamięć tego typu powstała na przestrzeni wieków w wyniku ewolucji. Mimo że dziecko zupełnie nie zdaje sobie sprawy z jej istnienia, to z takiej pamięci korzysta już od pierwszych chwil swojego życia. Widać to gołym okiem. Maluch, choć nikt go nigdy tego nie uczył, wie, jak ssać kciuk, chwytać zabawkę, raczkować, wymawiać pierwsze słowa albo chodzić – tak samo jak ptaki wiedzą, w jaki sposób rozpostrzeć skrzydła, aby wzlecieć w powietrze. Umiem rozpoznać mamę Jeszcze przed porodem dziecko uczy się głosu swojej mamy, a w ciągu pierwszych dni po narodzinach zapamiętuje jej zapach i dotyk. Już kilkudniowy malec odróżni je nawet spośród wielu innych. Badacze z Uniwersytetu w Oksfordzie, udowodnili, że jeśli położymy przy prawym policzku tygodniowego maleństwa wacik nasączony pokarmem mamy, a przy lewym – drugi, pachnący mlekiem innej kobiety, prawie każde dziecko odwróci główkę we właściwą stronę! Co dzień dziecko uczy się od nowa W pierwszych miesiącach życia pamięć maluszka jest bardzo nietrwała....

Gdy Kirsty McKenzie była w trzeciej ciąży, bała się, że jeśli będzie miała cesarskie cięcie, zostanie osądzona przez swoją rodzinę i inne mamy. Ten irracjonalny strach przed byciem "gorszą" towarzyszy wielu ciężarnym, nie tylko Kirsty. Przeczytajcie, jak Kirsty poradziła sobie z lękiem i dlaczego cesarka nie jest powodem do wstydu! "Na kobiety wywierana jest ogromna presja..." "Widzisz, jestem jedną z tych anomalii, jedną z tych kobiet, które w jakiś sposób hodują w sobie dzieci za duże dla ich ciał. Nieważne, ile razy ktoś mi powie, że moje ciało nie stworzy dziecka większego, niż może, nie zmienia to faktu, że jednak tak się dzieje" – napisała Kirsty. Choć wydawało się, że ciąża mija bez komplikacji, podczas jednej z wizyt lekarz stwierdził, że zbyt duże dziecko może być wskazaniem do cesarskiego cięcia . "Nagle pojawiło się to słowo na c. Uderzyła mnie wizja cesarki. Nie wiem, dlaczego to słowo wywołuje u mnie taki lęk, nie tylko fizyczny. To również osąd, wstyd, poczucie winy. Dlaczego tak się czuję? Dlaczego myśl o cesarce wywołuje tak negatywne uczucia? Znam fakty, znam ryzyko, dlaczego mam co do tego wątpliwości? Dlaczego w tych czasach, w moim wieku, na myśl o cesarce ogarnia mnie wstyd? Czy bezpieczne przyjście dziecka na świat nie powinno być najważniejsze, niezależnie od sposobu?" – dodała Kirsty. "Mam wrażenie, że na kobiety wywierana jest ogromna presja. Ciągle słyszymy, że kobiety rodzą naturalnie od tysięcy lat, że dziś kobiety nie radzą sobie z bólem, że tracimy zdolność do porodu siłami natury . Wiele z tych stwierdzeń to prawda. Jednak im dłużej o tym myślę, tym bardziej jestem pewna, że cieszę się, że żyję w 2017 roku, że mam różne opcje. Chociaż ogarnia mnie strach na myśl o cesarskim cięciu, cieszę się, że mam wybór, dzięki któremu moje dziecko będzie bezpieczne....

Podobno mężczyźni kochają zołzy . Serio? Naprawdę chcesz mieć u boku zrzędzącą i przewracającą oczami babę z wiecznym fochem? Uwierz mi na słowo: nie chcesz. Dlatego proszę, przeczytaj ten list . Napisałam go (tak jak lubisz: w punktach!), bo wiem, że na hasło "musimy pogadać" robi ci się zimno, gorąco, a potem znów zimno. No to jedziemy: 1. Pomóż mi nie być jędzą To w sumie proste, wiesz? Żeby nie być nią, muszę być w stanie porozumieć się z Tobą bez zrzędzenia, od czasu do czasu odpocząć i naładować akumulator. Muszę mieć chwilę, by zadbać trochę o siebie, a nie tylko o innych. 2. Uwierz amerykańskim naukowcom Jak wiadomo zbadali już wszystko wzdłuż i wszerz (i to trzy razy). Zajęli się także parami, które – tak samo jak podobno my – po partnersku dzielą się obowiązkami (a w każdym razie tak im się wydaje). Okazało się, że owszem: taki układ działa, ale tylko do przyjścia na świat dziecka. Potem kobietom przybywa średnio 21 godzin pracy tygodniowo, a facetom jedynie 13 . To aż 8 godzin różnicy! Nie muszę widzieć raportu z tych badań na własne oczy, by wiedzieć, że to prawda. To właśnie dlatego wieczorem mówię, że boli mnie głowa (bo boli naprawdę - ze zmęczenia), dlatego lubię chodzić do dentysty (jeśli jest obsuwa, mogę chwilkę spokojnie posiedzieć w poczekalni i nikt niczego ode mnie nie chce), dlatego w sklepie bujam wózek z zakupami (robię to odruchowo, z przyzwyczajenia). 3. Zmień płytę Ja też lubię piosenkę "Przewróciło się? Niech leży" , ale ileż można żyć w rytmie starego kawałka? Sprawa jest prosta: Coś się rozlało? Wytrzyj. Upadło? Podnieś. Stopy przyklejają się do podłogi? Poszukaj mopa. I proszę: nie pytaj mnie, gdzie go znajdziesz. Dasz radę. 4. Nie czekaj...