Jeszcze w szpitalu, tuż po porodzie, Ewa prosiła zaprzyjaźnioną pielęgniarkę o pomoc w szukaniu niani. Wiedziała, że znalezienie opiekunki nie jest łatwe. Gdy dostała wiadomość, że świetna niania już niedługo sprowadzi się do Warszawy, postanowiła na nią cierpliwie poczekać.
I dobrze zrobiła, bo pani Janina od razu jej się spodobała. – Ujęła mnie swoim ciepłem i tym, że na spotkanie przyszła z wnuczką. I z zaangażowaniem mówiła o dziewczynce, którą opiekowała się wcześniej – opowiada Ewa. – Poczułam, że mogę powierzyć jej moją córeczkę.
Dziś dwuipółletnia Honoratka traktuje panią Janinę jak przyszywaną babcię. – Nie mamy problemów z porannymi rozstaniami – mówi Ewa. Już o siódmej rano Honoratka siada u babci Jasi na kolanach. – Dostaję buziaka na pożegnanie – uśmiecha się Ewa. A niania z Honoratką planują, dokąd pójdą dziś na spacer.
Zaufać intuicji
Mniej szczęścia miała Beata. Na poszukiwania miała trzy miesiące. Pierwsza niania bez uprzedzenia wyjechała za granicę. Został jej wtedy miesiąc do powrotu do pracy. Wspólnie z mężem rozwiesili ogłoszenia na okolicznych przystankach autobusowych. Odpowiedziało dwanaście pań. – Były różne – śmieje się Beata. – Jedna oglądała widoki z balkonu, inna mówiła tylko o zapłacie, a w ogóle nie zainteresowała się dzieckiem. A kolejna… po prostu nieładnie pachniała.
Trzynasta (nomen omen) była pani Hania. Spodobała się i Beacie, i… Mikołajowi. Od razu wyciągnął do niej rączki. Referencje nie były potrzebne, Beata zaufała intuicji. – Ciocia Hania przytulała małego, dużo o niego pytała. Czułam, że jest w porządku. Przez kilka dni jednak sprawdzałam, jaki ma kontakt z Mikołajem – opowiada Beata. Teraz, gdy chłopczyk ma ponad dwa latka, spędzają ze sobą niemal całe dnie – od rana do późnego popołudnia.
Las zamiast spalin
Już w ciąży Olga planowała, że gdy wróci do pracy, córeczka pójdzie do żłobka znajdującego się tuż obok firmy, w której pracuje. Ale nie było miejsc i nie zanosiło się na to, by jakieś miało się zwolnić. – Gdy się zastanowiłam, doszłam do wniosku, że po co wozić dziecko do miasta, gdy mieszkamy na wsi, tuż pod lasem – opowiada.
Zaczęła więc szukać niani w internecie, dała też ogłoszenie w gazecie – bez skutku. A czas naglił. Zupełnie przypadkiem podczas wizyty w przychodni pediatra powiedziała jej o pani Gieni. – Nie potrzebowałam już żadnych innych referencji – mówi Olga. – Gdy pojechaliśmy do pani Gieni, ta powitała nas otoczona swoimi wnukami. Była bezpośrednia, otwarta, biło z niej ciepło. Otacza nim teraz również siedmiomiesięczną dziś Julkę, której z miłością pokazuje świat.