Zdziwienie - felieton czytelniczki
Tuż po wiadomości o ciąży przychodzą pytania o płeć dziecka. Chłopiec? Dziewczynka? Najgorzej jeśli rodzina ma konkretne oczekiwania. Wynikają z tego z zabawne sytuacje. Oto felieton naszej czytelniczki.
- Justyna Chmiel
Są! W końcu! Upragnione dwie kreski. Gdy moja nadzieja już umierała, któregoś wieczoru coś podniosło mnie z kanapy i zaniosło do apteki. Wyłączyło umysł i sterowało, by nagle wywołać eksplozję. Nie mogąc ukryć radości, jej połowę przeniosłam na partnera. „Jest dobrze, będzie dobrze” – myślałam i chciałam tylko, by dziecko było zdrowe.
Do czasu... Bo bliscy zaczęli węszyć co do płci, koloru oczu, skrętu włosów. Partner jęczał o dziewczynkę, ja miałam przeczucie, że to będzie syn. – Co jeśli synek? – spytałam słodko. – Coś się wymyśli – odpowiedział. Spojrzałam zbulwersowana. „Te jego żarty” – myślałam i wypuszczałam drugim uchem, gdy zwracał się do brzucha per Dianka.
Mama też uparcie tkwiła przy dziewczynce i zarzucała mnie różowymi ubrankami. – Po co to kupujesz? Same różowe? – pytałam. – Jak to? – patrzyła na mnie jak na nieprzytomną. – No? Jest 50 na 50, że to chłopak. – Coś ty? Najwyżej będzie miał do spania. Była tak pewna, bo przecież te stare zabobony i znaki: – Ten tort to byś sama zjadła, ciągnie cię do słodkiego. Miałam dość. Dziecko to dziecko! To ciągłe wsadzanie nosa w mój talerz, odnajdywanie oznak płci żeńskiej przekraczało wszelkie granice. Partner cieszył się, że miałam pryszcze, bo to podobno na córkę, a ja chciałam go udusić, bo to hormony, przez które czesałam się byle jak…
Zbliżało się USG i już widziałam ich wszystkich, jak zaglądają w monitor. Po co w ogóle lekarz? Zakłady już zrobione! Na badanie poszłam więc sama. – Widzi Pan tam coś? – A na co Pani liczy? – żartował lekarz. – Mnie wszystko jedno, ale rodzina chce dziewczynkę. – A kto to jest?! – spytał z triumfem, stukając palcem w monitor. Zrozumiałam, że instynkt i przeczucia matki jednak istnieją. Pod moim sercem żyje syn. Ogarnęła mnie fala rozczarowania, nie mojego, lecz partnera, ale do porodu udawałam, że nic nie było widać.
– Jaka moja Dianka śliczna, jakie oczka, nosek – mówił partner tuż po porodzie. Rzeczywiście „Dianka” był miss oddziału... Rzuciłam bez sił, by sprawdził pieluchę. Zrobił to z uśmiechem, który chwilę później przerodził się w głębokie zdziwienie… Długo musiałam przekonywać, że to na pewno nasze dziecko, ale niedługo czekałam na przepiękny widok: dwie ukochane osoby tulące się do siebie. Jedna miała zamglone oczy i powtarzała: „Mój kochany synek”.
Felieton nagrodzony w „Twoim Dziecku” nr 8/2015
Zobacz zasady Konkursu na Felieton w miesięczniku „Twoje Dziecko”.