Jacek Masłowski, psychoterapeuta Warszawskiego Ośrodka Psychoterapii i Psychiatrii, coach, założyciel fundacji Masculinum. Ojciec trójki dzieci. Współautor comiesięcznych warszawskich debat społecznych #WtorekMasculinum, na których poruszane są tematy związane z męskością i rolą mężczyzny w społeczeństwie.
Na początku roku Pana fundacja Masculinum rozpoczęła cykl spotkań dla mężczyzn. Pierwsze z nich miało mocny tytuł: „Kryzys męskości”. Na czym właściwie ten kryzys polega?
– Mówiąc najprościej, na zmianie sposobu myślenia o mężczyznach. Sami mężczyźni zaczynają się zastanawiać, kim są i jak mają funkcjonować w społeczeństwie. To, co dzieje się teraz w Polsce, w krajach zachodnich miało miejsce już jakieś 20-30 lat temu.
Co się już u nas zmieniło?
– Przez tysiące lat funkcjonowaliśmy w kulturze patriarchalnej, gdzie kobiety nie miały zbyt wielu praw, a prymat wiedli nawet nie tyle mężczyźni, co ojcowie. W staropolskiej kulturze mężczyzna bez żony i dzieci nazywany był gołowąsem i siedział przy końcu stołu – znaczenia nabierał dopiero, gdy zostawał ojcem rodziny. Spadały wtedy na niego też nowe obowiązki: ochrona rodziny przed niebezpieczeństwami, np. podczas wojny, oraz zapewnienie żonie i dzieciom utrzymania. Zmiany w naszej części świata zaczęły się pod koniec XIX wieku, razem z przemianami technologicznymi, a nasiliły się w XX wieku, gdy najpierw w I wojnie światowej zginęło 10 mln ludzi, a w II wojnie – 50 mln. Głównie mężczyzn. Ta wyrwa sprawiła, że stary układ społeczny przestał funkcjonować. Kobiety zaczęły aktywniej uczestniczyć w życiu społecznym i inaczej myśleć o swojej płci, a to w naturalny sposób pociągnęło za sobą zmianę myślenia mężczyzn o swojej.
I co oni zaczęli myśleć?
– Na razie wciąż jesteśmy na etapie: wiem, że nic nie wiem. Wielu mężczyzn nie ma bladego pojęcia, kim są i czego chcą. Kobiety odrobiły już tę lekcję, między innymi dzięki temu, że miały większą szansę rozmów z innymi kobietami. Dzisiejsi młodzi mężczyźni wciąż mają za mało okazji, by rozmawiać z innymi mężczyznami. Nie mają np. z kim dyskutować o swoim ojcostwie. Tematy dziecka i rodzicielstwa do tej pory były przegadywane między kobietami, tymczasem takie rozmowy powinny odbywać się też w ściśle męskim gronie.
Z jakiego powodu?
– Bo jesteśmy inni. Inaczej podchodzimy do wielu spraw. Inaczej dorastamy i się starzejemy. Inaczej też przeżywamy narodziny dziecka. Bycie ojcem to zupełnie co innego niż bycie matką.
Na czym więc polega dzisiejsze bycie ojcem?
– Mam wrażenie, że to pytanie ma niewyczerpywalne możliwości, jeśli chodzi o odpowiedź. Wszystko zależy od mężczyzny i jego relacji z matką dziecka. Kiedy mówimy o współczesnych debiutujących ojcach, to jest to już tzw. pokolenie Y, urodzone na przełomie 80-tych i 90-tych lat, i jeżeli przyjrzeć się im okiem badacza, to są to ludzie, którzy sukces i szczęście utożsamiają z rodziną. Coraz częściej dla nich ważne są bliskie i trwałe relacje, a nie zabawa i kariera, jak to było w pokoleniu ich rodziców, czyli tzw. generacji X.
Na razie to, co Pan mówi, brzmi bardzo optymistycznie.
– Tylko, że ojcowie-Ygreki, tak samo jak ich ojcowie-Iksy, od dzieciństwa mieli wielki deficyt kontaktów z dorosłymi mężczyznami i nie mieli od kogo się nauczyć, jak być mądrym mężczyzną. To też jest efekt wojny. Proszę wziąć pod uwagę, że po II wojnie światowej zniknęła nie tylko cała masa mężczyzn, ale mówiąc bardziej szczegółowo: cała masa mądrych mężczyzn. Zabrakło więc autorytetów. Widać to bardzo wyraźnie, choćby na przykładzie myślenia o ojcostwie. Współczesny debiutujący tata zastanawia się nie tylko na tym, jakim ma być ojcem, ale bardzo często myśli: „Jakim mam być ojcem, żebym nie był podobny do mojego ojca”. Tymczasem takie myślenie to dla niego pułapka.
Dlaczego?
– Dlatego, że nadal on definiuje się wyłącznie w opozycji do czegoś, a nie szuka dobrych wzorców do naśladowania. Deklaracje typu: „Mój tata się ze mną nie bawił, więc ja z moim dzieckiem będę się bawił” albo: „Mój ojciec ze mną nie rozmawiał, więc ja z moim dzieckiem będę rozmawiał” nie mają sensu, bo tu nie chodzi o to, żeby robić wszystko, by jak najbardziej odróżnić się od swojego ojca.
No tak, ale: „Mój tata mnie bił, więc ja nie będę bił” ma już wielki sens.
– Oczywiście, warto takie rzeczy sobie założyć, ale chodzi mi o to, że nie możemy poprzestać na samych deklaracjach. Nie wystarczy powtarzać sobie: „Nie będę taki jak mój ojciec”, bo jeśli on jest dla mnie jedynym punktem odniesienia, to jest duże ryzyko, że mimo wszystko, w krytycznej sytuacji, i tak wejdę w jego zachowania. To, że sobie któregoś dnia, przed czy po narodzinach dziecka, założyłem, że nie będę bił, bo sam obrywałem od ojca, to jest bardzo ważne – ale jeszcze ważniejsze jest cały czas uczyć się panowania nad swoją złością czy agresją. Uczyć się dobrego ojcostwa. Cała trudność polega na tym, żeby teorię przekuć w praktykę.