Reklama

To wszystko wydawało się takie proste. Do tej pory Kuba głównie spał. A jak nie spał, to wystarczyło dać mu grzechotkę, położyć w łóżku pod karuzelką albo po prostu nakarmić, zmienić pieluchę lub w ostateczności ponosić przez kwadrans na rękach. Wydawało mi się, że młody nie potrzebuje nic więcej i cały swój wolny czas mogę poświęcić Agatce, która musiała się czuć zaniedbana z powodu narodzin braciszka.

Reklama

Dla synka nie ma już granic
Gdy jednak Kuba skończył pół roku, stał się o wiele bardziej wymagający. Nie dawał się już zbyć byle czym. Wszystkie zabawki, którymi do tej pory odwracałem jego uwagę, zostały już „wybawione”. Na sprzęty (łyżka do lodów, sitko, trzepaczka), którymi się do niedawna interesował, przestał w ogóle zwracać uwagę.
Postanowił za to ruszyć w teren. Zbierał się dosyć długo, ale w końcu podniósł głowę z podłogi, wyciągnął przed siebie rękę, potem drugą i powoli przesunął się. Pół metra, metr, półtora. Za jakąś fajną zabawką. Aż wreszcie któregoś dnia zrozumiał, że teraz świat stanął przed nim otworem. I niemal „wystrzelił” do przodu. Postanowił spróbować przesunąć krzesło, sprawdzić, czy dywan jest przyklejony do podłogi i do czego właściwie służy ten komputer. No i czy szuflada obok nie jest przypadkiem otwarta.

Zawsze nierówno
Nawet się cieszyłem z tego, jaki zrobił się ruchliwy. Do czasu aż zaczął mi uciekać z przewijaka. Wymiana pieluchy z prostej czynności zamieniła się w nie lada wyczyn. Bo gdy tylko Kuba zostawał z siusiakiem na wierzchu, robił błyskawiczny w tył zwrot i przewracał się na brzuch.
– Kochany, wracamy na plecy – zagajałem i delikatnie obracałem go z powrotem.
– Łabagadałabatatata – słyszałem w odpowiedzi.
Sięgałem więc po pieluchę, ale zanim ułożyłem mu ją pod pupą, on znowu był na brzuchu.
– Zakładaj mu pieluchę odwrotnie – poradziła mi Małgosia.
Łatwo powiedzieć. Próbowałem tego nieraz, ale nigdy jeszcze nie udało mi się tym sposobem założyć jej porządnie. Jeden pasek zawsze jest jakby pod górę, a drugi na dół. I oczywiście nierówno po obu stronach...

Mokra plama
– O nie, kochany, ja się tak łatwo nie poddam – myślałem sobie.
I obracałem nieszczęśnika. A ten niezadowolony próbował z powrotem. Trzymałem go za rękę. Jęczał. Wywijał biodrami.
– Synku, to dla twojego dobra. Żeby ci się siuśki nie wylewały na twojego bodziaka...
Nie słuchał. Przyciskałem mu delikatnie udo do przewijaka. Darł się wniebogłosy. Wreszcie skapitulowałem.
– Dobra, sam tego chciałeś. Będziesz łaził na golasa!
Położyłem go na podłodze bez pieluchy. Był przeszczęśliwy. Ja mniej, kiedy po chwili znalazłem mokrą plamę na dywanie...
Zmiana pieluchy zajmuje mi przeciętnie 5–7 minut. Dziesięć pieluch dziennie to minimum godzina spędzona na samym przewijaniu. A gdzie karmienie, ubieranie, noszenie, pocieszanie, nie wspominając o zabawie? A to przecież tylko jedno malutkie dziecko. Drugie jest zdecydowanie bardziej wymagające...

Będę sprzątał...
Gdy decydowałem się na urlop wychowawczy, wiedziałem, że to nie sielanka, tylko ciężka praca. Ale nie sądziłem, że będę miał aż tak mało czasu. Bo oprócz codziennej opieki nad dziećmi i zabawy z nimi zaproponowałem Małgosi, że przejmę także większość domowych obowiązków. Skoro mam poczuć, jak to jest być matką Polką, to od początku do końca. Będę więc sprzątał (przynajmniej dwa razy w tygodniu odkurzał i czyścił łazienkę), gotował (może nie zawsze dwudaniowy obiad, ale choćby zupę), no i oczywiście prał, choć to akurat jest najprostsze. Z góry zapowiedziałem tylko, że nie ma mowy o prasowaniu, bo nie lubię i nie potrafię...
I co wyszło z tych planów? Niewiele... Sprzątam tylko po wyraźnych namowach, ale nigdy częściej niż raz w tygodniu. Gotuję? Czasem, ale raczej rzadko. Najczęściej makaron z jakimś sosem. Raz udało mi się zrobić kotleciki z kurczaka, ale tylko dzięki temu, że i Kuba, i Agata położyli się na popołudniową drzemkę w tym samym czasie. Prania też nie robię, ale to chyba dlatego, że Małgosia boi się, że pomylę programy i nasze ciuchy mogą nie przetrwać tej próby. Za to całkiem często wywieszam je na sznurku. Ale uwierzcie, nie lenię się. Po prostu nie mam kiedy.

...czytał...
Obiecałem sobie też, że już w wolnym czasie, czyli po powrocie Małgosi z pracy do domu, będę zajmował się rzeczami, na które nie miałem wcześniej czasu. Po pierwsze, książki. Mam już takie zaległości w lekturach, że aż wstyd się przyznawać. Na regale wydzieliłem nawet osobną półkę, którą w myślach nazwałem: „Do przeczytania”. Minęło już prawie pół roku, a ubył stamtąd ledwie jeden tom. Zresztą na jego miejsce wskoczył kolejny.
A przecież mam jeszcze tak wiele planów... Na przykład zrobić porządek w dokumentach. To takie moje dziwne hobby: segregowanie różnych pism (z urzędów, od operatorów telefonicznych czy z banku). Uwielbiam je porządkować, ale absolutnie nigdy nie mam na to czasu.
Albo montaż tego, co Małgosia nakręci kamerą z udziałem naszych dzieci. Bo, przyznajmy szczerze, oglądanie dwugodzinnego tasiemca, na którym dziecko przemieszcza się z punktu A do punktu B, a potem przez pół godziny je owoce ze słoiczka, jest koszmarnie nudne.

...a padam na nos
Więcej wymieniał nie będę, bo i tak nie ma szans, żebym nawet spróbował coś z tych rzeczy zrobić. Po całym dniu walki z moimi pociechami mam najczęściej siłę tylko na to, by rzucić się na sofę i włączyć telewizor...

mtj_dopisek.gif

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama