„A ja posyłam dziecko z katarem do przedszkola. Gdzieś te maluchy muszą się uodpornić” [LIST DO REDAKCJI]
Jestem po stronie rodziców, którzy puszczają dzieci z katarem do przedszkola. Sama tak robię. Dlatego, że nie chcę trzymać syna pod antybakteryjnym i antywirusowym kloszem (jak moja siostra swoją córkę). Uważam, że tylko w dużym skupisku maluchy mogą nabrać odporności. Pod tym względem chodzenie do przedszkola jest jak szczepionka.
Nawet nie wiecie, jak bardzo ucieszyłam się, że nie jestem jedyna. Czytając komentarze pod listem kobiety, która nazywa nas egoistkami (bo puszczamy dzieci z katarem do przedszkola) – na szczęście nie zabrakło głosów rozsądku. Dowiedziałam się też, że w Wielkiej Brytanii nikt nie robi z tego powodu żadnych problemów. I słusznie. Przecież chore dzieci w przedszkolach były, są i będą. Lepiej patrzeć na to jak na zjawisko pozytywne.
Siostra izolowała córkę i mała nie ma odporności
Moja siostra niestety uważa inaczej. Wyobrażacie sobie, że ona izoluje swoją córkę od dzieci tylko dlatego, że panicznie boi się choroby? Nawet nie przyjeżdża z nią na święta, bo tam jesteśmy my z Kubusiem i jeszcze inne dzieci, które na pewno zarażą jej córeńkę. Ta jej mała ma 3 lata i chyba ani razu nie była na placu zabaw. Jak są w sklepie, to nie ma prawa niczego dotknąć. Bawi się wyłącznie ze swoją mamą. Nie powiem, siostra spędza z córką naprawdę dużo czasu i mała jest bardzo mądra, ale… jak tak można?
W dodatku Monika ciągle psika małej rączki płynem przeciwbakteryjnym. Poważnie brała pod uwagę, by nie puszczać jej do przedszkola (bo tam chore dzieci i chore nauczycielki), a potem do szkoły też nie (bo uważa, że nikt lepiej nie wyedukuje jej dziecka niż ona sama). Tylko że z kasą u nich krucho i musiała wreszcie wrócić do pracy…
I, niestety, 1 września jej 3-letnia córka pierwszy raz poszła do przedszkola. Oczywiście od razu zachorowała. A moja siostra wini za to chore dzieci i ich matki „egoistki”.
Do przedszkola z katarkiem? Tak, synu!
Oczywiście nasz Kubuś już wiele razy próbował wykorzystać sytuację. Raz wydmuchał nos i: „Chyba jestem bardzo chory, mamo… nie mogę iść do przedszkola”. Szybko jednak uświadamiamy mu z mężem, żeby nawet nie próbował takich numerów. Siedziałby w domu i bawiłby się wesoło, cały czas zapraszając nas do swoich rozrywek, a my nie moglibyśmy pracować (oboje pracujemy zdalnie).
Podobnie z bólem brzuszka. Mogłabym dramatyzować jak moja siostra, ale wiem już, że na te bóle czasem pomaga zwykłe puszczenie bąka. Naprawdę to nie musi od razu oznaczać grypy żołądkowej… Ani innej zarazy, która wykończy pół świata.
I nie chodzi o to, że Kubuś ma być „twardzielem”, bo jest chłopcem. Córkę wychowywalibyśmy tak samo. Poza tym jak ma gorączkę – zostaje w domu. Ma już 5 lat i nieraz bywało tak, że gorączki albo zielonego kataru dostawał w przedszkolu. Wtedy wychowawczyni dzwoni, by odebrać dziecko i po krzyku.
W pierwszym roku przedszkola w domu i tak spędził więcej czasu niż w przedszkolu. Po jesieni i zimie nieco się te choroby uspokoiły – wiosną chorował 3 razy, a latem wcale.
Wczoraj zmókł i... dziś poszedł do przedszkola
Dziś rano siąkał nosem i… poszedł do przedszkola. Po prostu wczoraj zmokliśmy, jak wracaliśmy od dziadków. Jego katarek NIE JEST wirusowy. I nie uważam, że jest powodem do tego, by teraz robić z jego „choroby” wielkie halo, brać wolne w pracy i w ogóle. Zwłaszcza że na pewno nie będzie w tym przedszkolu jedynym dzieckiem z katarem (kaszlem, bólem brzucha, itd.). I nie zamierzam wariować jak moja siostra. Ani jak inne matki, które myślą, że zmienią świat tylko dlatego, że będą wytykać innym błędy.
Jeśli chcesz się podzielić swoją historią, napisz do nas: redakcja@mamotoja.pl. Czytamy wszystkie listy i zastrzegamy prawo do wyboru najciekawszych oraz do ich redagowania lub skracania.
Marta „Egoistka” przez wielkie „E”