Reklama

“W końcu byliśmy rodziną, zaczęły w nas kiełkować ekscytacja i radość. Myśleliśmy, że to będzie droga, którą muszą pokonać wszyscy rodzice" – powiedział o przyjściu na świat Eibhlin jej tata, John. Nikt się nie spodziewał, że rodzice stracą ukochaną córeczkę zaledwie 12 dni po jej narodzinach.

Reklama

Nic nie zapowiadało tragedii

Po powrocie ze szpitala do domu, Eibhlin była radosną, zdrową dziewczynką. Pewnego dnia długo nie mogła zasnąć, przestała jeść, rodzice nie mogli jej uspokoić. Po kilku godzinach zasnęła, jednak objawy wróciły następnego dnia. "Zachowywała się, jakby była przeziębiona. Nie była przygnębiona, była raczej taką małą tulącą się przylepą" – powiedział John. Gdy jej skóra nagle zmieniła kolor i dziewczynka zaczęła lecieć rodzicom z rąk, pojechali do szpitala. Nie udało jej się uratować.

Co trzeci dorosły jest nosicielem wirusa

Przyczyną śmierci dziewczynki był wirus HSV-1, czyli... opryszczka wargowa. Chociaż u dorosłych wirus opryszczki jest niegroźny, w przypadku noworodków może być śmiertelny. U Eibhlin doszło do niewydolności wielonarządowej. Gdy lekarze zauważyli objawy, było już za późno, by uratować dziewczynkę.

W 90 procentach przypadków, dzieci zarażają się wirusem od swoich mam. Louise, mama dziewczynki, nie jest jednak nosicielką wirusa. Badania wykazały, że Eibhlin zaraziła się w szpitalu, w którym się urodziła.

Rodzice zmarłej dziewczynki założyli bloga i dzielą się swoją historię, żeby ostrzec innych rodziców przed śmiertelnym wirusem.

Wiedzieliście, że wirus opryszczki może być tak niebezpieczny?

Czytaj także: Moje dziecko mogło umrzeć przez całusa!

Reklama

źródło: kidspot.com.au

Reklama
Reklama
Reklama