Szpital nie przyjął kobiety w zagrożonej ciąży. Rodziła samotnie na podłodze
Przyczyną odmowy przyjęcia rodzącej kobiety była „rozsądna gospodarka łóżkami". Urodziła kilka godzin później, na podłodze, była wtedy sama w domu.
Pani Dorota była w trzeciej ciąży. Była to ciąża zagrożona. Wraz z mężem pojechali do szpitala, gdy poczuła, że zaczyna się poród. Tam jednak, po wykonaniu badań, została z powrotem odesłana do domu. Urodziła dwie godziny później. Sama, na podłodze.
Wiedziała, że to początek porodu
Choć termin porodu Pani Doroty wyznaczony był na początek marca, skurcze zaczęły się dwa tygodnie wcześniej. Nie był to jej pierwszy poród, więc wiedziała co się z nią dzieje. Wraz z mężem mierzyli skurcze. Gdy pojawiały się co 5 minut, a potem jeszcze częściej – ruszyli do szpitala w Chełmnie. Tam kobieta spędziła ok. 1,5 godziny. „Położna po przeprowadzeniu KTG stwierdziła, że ma wracać do domu, bo do porodu jeszcze daleko” - powiedział mąż Pani Doroty.
Wszelkie procedury zostały zachowane?
Piotr Piekarski, koordynator oddziału ginekologiczno-położniczego w Zespole Opieki Zdrowotnej w Chełmnie przekonuje, że nie zostały złamane żadne procedury: „Według zaleceń kardiotokografia powinna trwać przynajmniej 40-45 minut, żeby była wiarygodna. U pani przedłużyliśmy ją do blisko godziny”.
„Skurcze były nieregularne, o różnym nasileniu. Powtarzały się co 5-6 do 9 minut. Na podstawie badania wewnętrznego stwierdzono, że szyjka jest zachowana, a kanał zamknięty” - dodał.
Samotny poród
Po powrocie do domu mąż Pani Doroty pojechał odebrać od rodziców ich 4-letniego synka. W tym czasie kobieta, która została sama, zaczęła rodzić. Karetka nie zdążyła dotrzeć, a córeczka urodziła się na podłodze. „Na szczęście jest zdrowa, wszystko skończyło się dobrze, ale różnie mogło być” - wyznał mąż kobiety.
Małżeństwo nie zdecydowało się, by wrócić na porodówkę w Chełmnie. „Żona trafiła do szpitala w Chełmży. Kiedy tamtejsi lekarze zobaczyli wynik KTG przeprowadzony w Chełmnie, stwierdzili, że nie powinna w ogóle zostać wypuszczona z lecznicy” - powiedział ojciec dziecka.
Bo jest za mało łóżek...
Szef oddziału, z którego rodząca kobieta została odesłana do domu, twierdzi, że zgodziła się ona na taką propozycję: „Prosiliśmy, by obserwowała, co się będzie działo i wróciła, gdy przyjdzie na to czas”.
Gdy wybuchła pandemia koronawirusa wzrosło oblężenie na oddziale, liczba porodów zwiększyła się z 430 do 640. To sprawiło, że personel musi rozsądnie gospodarować łóżkami. „Jeśli jesteśmy pewni, że ciężarna może poczekać na poród w domu, to ją odsyłamy, bo w innym wypadku mogłoby zabraknąć łóżek dla kobiet w zaawansowanej fazie porodu. Tak też było w tym przypadku, zaniedbań nie widzę” - wyjaśnił Piotr Piekarski.
Źródło: czaschelmna.pl
Zobacz także: