Zamiast krzyczeć na marudne dziecko, powiedziałam powoli 1 zdanie. To zmieniło wszystko
Są takie chwile w rodzicielstwie, kiedy człowiek czuje, że zaraz pęknie. Ostatnio usłyszałam historię, która przypomniała mi, że czasem wystarczy coś małego, spokojnego, prawie niezauważalnego, żeby przestawić emocje na inne tory.

Zdarza mi się w środku dnia złapać się na tym, że mówię ostrzej, niż planowałam rano. Zdarza mi się też myśleć potem: „Naprawdę, nie musiało tak być”. Właśnie dlatego tak uważnie słucham innych kobiet. Szczególnie tych, które mają w oczach zmęczenie podobne do mojego, ale jednocześnie potrafią wyciągnąć z codzienności coś, co daje nadzieję, że da się inaczej.
Kilka tygodni temu spotkałam się z Olą, znajomą mamą z osiedla. Wpadłyśmy na kawę. Ola wyglądała na przepracowaną, ale spokojniejszą niż kiedyś. Zapytałam, co u niej. Wtedy opowiedziała mi o scenie, która wydarzyła się dzień wcześniej w sklepie.
Stała w kolejce. Jej syn, pięcioletni Staś, zaczął marudzić. Najpierw o to, że długo stoją. Potem o to, że chce batonik. Potem o to, że chce „już do domu”. Klasyka. Ola mówiła, że czuła ten znajomy gorący ucisk w klatce piersiowej. Ten moment, kiedy czujesz, że zaraz powiesz coś w stylu: „Przestań wreszcie”, „Ile można”, „Uspokój się”, a potem będziesz żałować. I że dokładnie wtedy zobaczyła, jak starsza pani z tyłu kolejki przewraca oczami, a ktoś obok półgłosem rzuca: „Dzieci teraz takie niegrzeczne”. Napięcie urosło w sekundę.
Jak reagować na marudne dziecko, kiedy rośnie napięcie?
Ola przyznała, że jeszcze pół roku temu pewnie by eksplodowała. Ona sama zna ten schemat aż za dobrze: narastający chaos, dziecko w trybie „nie i już”, dorosły, który zaczyna bronić granic podniesionym głosem, coraz większa spirala emocji. Tyle że tym razem stało się coś innego.
Zamiast krzyknąć, Ola pochyliła się do Stasia na tyle, na ile mogła w tej kolejce, spojrzała mu w oczy i powiedziała powoli jedno zdanie: „Widzę, że jest ci teraz bardzo trudno”.
Kiedy mi to powtórzyła, pomyślałam: serio, tyle? Jedno krótkie zdanie, bez moralizowania, bez kazań, bez tłumaczenia pod tytułem „bo tak trzeba”. Ola mówiła, że Staś najpierw zamarł. Jakby sprawdzał, po co to zdanie się pojawiło. A potem zrobił coś, czego ona kompletnie się nie spodziewała. Przestał mówić i zaczął oddychać spokojniej. Marudzenie się nie skończyło, ale napięcie opadło.
Jedno zdanie, które uspokaja dziecko bez krzyku
Słuchałam jej z rosnącym zainteresowaniem, bo to zdanie jest proste, ale ma w sobie coś, co działa na wielu poziomach. Po pierwsze, ono nie jest oceną. Nie mówi: „Źle się zachowujesz”. Nie mówi: „Robisz mi wstyd”. Nie mówi też: „Masz przestać”. Ono opisuje stan dziecka. Daje mu informację: widzę cię. Zauważam twoje emocje. Jesteś dla mnie ważny, nawet jeśli jest trudno.
Po drugie, to zdanie zostawia miejsce na dalszy krok. Ola nie obiecywała batonika. Nie weszła w targowanie. Po prostu nazwała to, co widzi. A dziecko, zamiast walczyć o uwagę krzykiem, zobaczyło, że już nie musi.
Ola powiedziała mi też coś, co mocno utkwiło mi w głowie: „To zdanie najbardziej pomogło mnie. Bo ja sama wreszcie przestałam udawać, że nic się nie dzieje”. I chyba o to chodzi. Kiedy dziecko marudzi, często mamy odruch, żeby to uciszyć. Jak najszybciej. Żeby wrócił spokój, żeby ludzie nie patrzyli, żebyśmy same nie czuły tego napięcia. Tyle że dziecko wtedy słyszy tylko: „Twoje emocje są za duże”. A my w środku stajemy się coraz bardziej nerwowe.

Spokojne wychowanie w praktyce, nie w teorii
Nie chcę robić z tej historii złotego środka na wszystko. Są dni, kiedy żadne zdanie świata nie zatrzyma lawiny zmęczenia i przebodźcowania. Ale jest w tym doświadczeniu coś ważnego: przypomnienie, że spokojne wychowanie to nie jest filozofia dla ludzi z nadmiarem cierpliwości. To raczej małe decyzje podejmowane w sekundę.
Po rozmowie z Olą wracałam do domu i myślałam, jak często my, dorośli, chcemy od dzieci natychmiastowej regulacji emocji, podczas gdy sami mamy z tym kłopot. Dziecko marudzi, bo coś je przerasta. Bo jest mu niewygodnie, nudno, za głośno, za długo. Głos dorosłego potrafi być wtedy jak drugi bodziec, który dolewa oliwy do ognia. A spokojne zdanie, wypowiedziane wolno, daje mu szansę, żeby złapać oddech.
Od tego spotkania łapię się na tym, że częściej próbuję najpierw zobaczyć, co stoi za „jęczeniem”, a dopiero potem szukać rozwiązania. Czasem mówię dokładnie to samo, co Ola. Czasem inaczej, ale w tym samym duchu. Widzę efekty nie zawsze od razu, ale zdecydowanie częściej niż wtedy, kiedy podnoszę głos.
Zobacz też: Te dzieci rozwijają się najlepiej i rosną bezpiecznie. Ich rodzice wprowadzili 5 domowych zasad