Bliskie spotkania trzeciego stopnia, czyli jak szukałam niani
Ostatnie dwa miesiące urlopu macierzyńskiego czas przeznaczyłam na szukanie niani. Po miesiącu myślałam, że zwariuję.
Miałam taki plan: w tydzień albo dwa znajdę swój ideał, potem przez miesiąc wdrożę, jednocześnie przyzwyczaję Ninkę do niani – i ze spokojem wrócę do pracy. Zalogowałam się na niania.pl, napisałam ogłoszenie i zaczęłam czekać.
A one zaczęły dzwonić, umawiać się i przychodzić (a czasem nie).
Pierwsza: garsonka, torebka, solidne buty. Mary Poppins na emeryturze. Z wyglądu idealna. Dopóki nie zaczęła przekonywać nas, że możemy jej ufać:
– Mnie, proszę państwa, możecie ufać – mówiła. – Ja nie jestem taka, jak się słyszy o opiekunkach. No bo kto to widział, usypiać dziecko nad kuchenką gazową! Przecież ono potem chodzi jak skołowane – oburzała się z prawdziwą znajomością tematu.
Kiedy wyszła, rzuciliśmy się sprawdzać kurki w kuchence. Na szczęście okazało się, że to, co czuliśmy, to była jednak pełna pieluszka.
Następna kandydatka nie zjawiła się wcale.
Trzecia byłaby super, gdybym tylko rozumiała, co mówi. Dowiedziałam się wtedy o sobie, że nie mam nic przeciwko ludziom z wadami wymowy, dopóki nie zapytam ich, co dziś robiło moje dziecko.
Wreszcie czwarta. Młoda, wesoła, ludzki człowiek. Gdy złapała mnie, jak zerkam na jej czarne obwódki wokół paznokci, bez cienia zażenowania wyjaśniła, że nie udało się ich domyć po zbieraniu malin. A zbiera je, bo maliny świetnie uzupełniają się smakowo z bimbrem, jaki pędzi jej mąż.
Została u nas na miesiąc, potem sama zaszła w ciążę i lekarz kazał jej leżeć. Absolutnie to rozumiałam, choć wtedy nauczyłam się jednej ważnej rzeczy, jeśli chodzi o nianie (i nie tylko). Nigdy nie płaćcie z góry.
Piąta miała idealne doświadczenie zawodowe: przez pół życia była położną na oddziale noworodkowym. Przewijanie i karmienie: level master. Z miejsca bym ją zatrudniła, gdyby nie Marcin. To, co dla mnie było na plus, dla niego było na minus. Powiedział, że nigdy nie zatrudni byłej położnej, bo wg niego człowiek, który przepracował 30 lat wśród płaczących dzieci, musiał, chcąc nie chcąc, uodpornić się na ten płacz. A nasza Ninula zasługuje na to, żeby jej płacz od razu stawiał opiekuna na nogi. Przekonał mnie. Podziękowaliśmy (choć ja trochę z żalem).
Szukasz niani? Wejdź na:
Następna to była prawdziwa jędza. W dodatku przy niej wyszło na jaw moje jędzostwo. Nie wiedziałam, że jestem zdolna kogoś podsłuchiwać, nagrywać i śledzić z ukrycia. Okazało się, że jeśli chodzi o moje dziecko, to jestem.
Tu, w przeciwieństwie do położnej, daliśmy się złapać na doświadczenie zawodowe. Dawna dyrektorka przedszkola i nauczycielka rytmiki. I jak wyszło potem – wielka fanka krzyżówek. Przez całe dwa dni „wprowadzające” siedziała bez słowa przy stole i wciąż coś wpisywała w krateczki: pionowo na siedem liter, poziomo na pięć.
Słowem nie odzywała się ani do mnie, ani do dzieci. Myślałam, że tylko przy mnie jest taka onieśmielona, więc – tu przechodzimy do wstydliwej kwestii – włączyłam dyktafon i wyszłam na dwie godziny do sklepu.
Po powrocie poprosiłam, żeby teraz z kolei ona przeszła się z dziećmi – i nastawiłam się na słuchanie. I nic. Ledwie zamknęły się za mną drzwi (taki mam świetny dyktafon, że zbiera nawet odgłosy z przedpokoju), powiedziała trzyletniej wtedy Idze, żeby poszła do swojego pokoju, bo ona tu musi się zająć śpiącą Ninką.
Zajęła się nią naprawdę cichuteńko. Przez kolejne dwie godziny nie zawołała do Igi, czy nie chce się czegoś napić, czy nie ma ochoty na kanapkę. Ta dwugodzinna cisza w dyktafonie powiedziała mi o niej wszystko, co chciałam wiedzieć. Kiedy całą trójką wróciły ze spaceru, zapłaciłam jej w przedpokoju i pożegnałam.
Na szczęście teraz pora na happyend. Ania! Maturzystka w sportowych butach. Przyszła po jędzy, tydzień przed końcem mojego macierzyńskiego. Na pierwszym spotkaniu była punktualna! Zdjęła buty w przedpokoju (rodzice raczkujących dzieci wiedzą, o co mi chodzi). Zapytała o obowiązki i zapisała je sobie na kartce!
I potem była z nami przez kolejne trzy i pół roku.
Nauczyła Ninkę samodzielnego zasypiania i siusiania do nocnika.
Nauczyła Igę pięknie rysować i rozglądać się na przejściu przez ulicę.
Podbudowała naszą wiarę w ludzi i zdobyła nasze serca.
Gratulowaliśmy jej zaręczyn, byliśmy na jej weselu, a teraz, kiedy Ninka i Iga są już duże, odwiedzamy jej półrocznego synka.
Da się znaleźć idealną nianię. Jedna na siedem – to nawet niezły wynik.
Czytaj także: Tacy lekarze nie powinni leczyć – a leczą