Od roku szkolnego 2017/2018 możliwość korzystania z opieki przedszkolnej mają wszystkie dzieci w wieku od trzech do sześciu lat. Zgodnie z prawem oświatowym wójt, burmistrz lub prezydent musi wskazać przedszkole w obrębie gminy, do którego zostanie przyjęte dziecko, które brało udział w rekrutacji. Okazuje się jednak, że to tylko teoria.

Reklama

Kontrola NIK

Najwyższa Izba Kontroli sprawdziła, jak wygląda dostęp do opieki przedszkolnej w gminach. Wyniki są niepokojące. Okazuje się, że aż 1/3 dzieci nie dostała się do wybranego przez rodziców przedszkola, a zaledwie 14 na 30 gmin podlegających kontroli dysponowało wystarczającą liczbą miejsc dla przedszkolaków. Problem dotyczy głównie trzy- i czterolatków. Co więcej, okazuje się, że prawie w połowie gmin proces rekrutacji nie był właściwie nadzorowany. Szczególnie widoczne było to w sytuacji, gdy nie wykorzystywano wspomagania systemów informatycznych. W opinii NIK przełożyło się to na brak transparentności procesu, a przyjmowane kryteria „nie służyły realizacji potrzeb dziecka i jego rodziny, a także naruszały zasadę równego dostępu do wychowania przedszkolnego”.

Za błędy dorosłych zapłacą dzieci?

Zgodnie z prawem w przypadku, gdy placówki na terenie gminy nie dysponują odpowiednią liczbą miejsc, wójt, burmistrz lub prezydent miasta zobowiązani są wskazać rodzicom inną, możliwie blisko położoną placówkę, która gotowa jest przyjąć dziecko. Jak się okazuje w ośmiu ze skontrolowanych gmin, nie wypełniono tego obowiązku. Wskazane rodzicom placówki nie spełniały wymogów lub były pełnopłatne. W ocenie szefa NIK taka sytuacja wynika ze zbyt słabo rozwiniętej infrastruktury przedszkolnej.

Z perspektywy rodzica: nasza przedszkolna historia

Dwa lata temu przerabialiśmy rekrutację do przedszkola i był to dla nas bardzo stresujący okres. Nie mieliśmy żadnych oczekiwań i większych wymogów co do placówki. Chcieliśmy, by nasza 4-letnia wówczas córka poszła do przedszkola. Okoliczne placówki nam się podobały, a jedyne, na czym nam zależało to niewielka odległość. Przecież każda minuta snu dla maluszka jest bardzo cenna, a i wędrówka w niekorzystną pogodę może być niełatwa. Choć wybór był dla nas logiczny, to okazało się, że oczekiwaliśmy zbyt wiele. Córka nie dostała się do żadnego z ośmiu podanych podczas rekrutacji placówek w promieniu kilku kilometrów. Na szczęście ostatecznie okazało się, że w dzielnicy powstało nowe przedszkole i tam jest zagwarantowane miejsce dla naszego dziecka.

Reklama

Nie jest to jednak idealne rozwiązanie. Przedszkole jest oddalone od naszego domu o 1,5 kilometra. Autobus, jedyna linia na tej trasie, jeździ w roku szkolnym raz na pół godziny, ale nie zawsze tą samą trasą. Czasem więc możemy podjechać jeden przystanek (lub dwa w zależności od trasy), ale rzadko, bo jest niepunktualny. Więc koniec końców od dwóch lat chodzimy w jedną i drugą stronę na piechotę lub córka jedzie na hulajnodze. Mamy szczęście, bo nasze dziecko uwielbia nasze spacery, choć ciężko mu pojąć (podobnie jak nam), dlaczego po drodze mijamy aż cztery inne przedszkola... A jaka jest wasza historia? Dostaliście się do przedszkola, do którego chcieliście?

Zobacz także
Reklama
Reklama
Reklama