Jak to na placu zabaw – dzieci szaleją, a dorośli czasem zaczynają ze sobą rozmawiać. Tym razem na naszym ulubionym placu była moja koleżanka z synkiem i jeszcze dwoje rodziców. Złożyło się, że siedliśmy na sąsiednich ławeczkach i zaczęliśmy rozmawiać. Najpierw o wiośnie, zmianie czasu, a potem… naszych czasach. Okazało się, że wszyscy mamy te same spostrzeżenia, jeśli chodzi o to, jak dzieci zaangażowały się w pomoc uchodźcom z Ukrainy.

Reklama

Dzieci są wspaniałe!

Trudno o rodzinę, w której nie zrobiło się nic, by pomóc ludziom, którzy uciekli przed wojną. Tak jak trudno o rodzinę, w której nie rozmawiałoby się o tym, co wydarzyło się i dzieje tak blisko nas. Po prostu nie da się udawać, że nic się nie stało, choć oczywiście maluchom nie mówi się wszystkiego, bo byłoby to zbyt straszne.

Okazuje się, że dzieciaki potrafią zachować się wspaniale. Za każdym razem, gdy podjeżdżamy do punktu zbiórek rzeczy dla uchodźców w naszym mieście – rozczula mnie widok maluchów. Np. idzie taki maluszek, taszczy z dumą wielką paczkę pieluszek… Albo w sklepie, kiedy słyszę, jak mała dziewczynka pyta mamę, czy może wrzucić do koszyka z rzeczami dla uchodźców swoje ulubione słodycze. Podczas rozmowy na tym placu zabaw szybko wynikło, że nie tylko ja mam podobne odczucia.

Dzielą się pięknie nie tylko rzeczami

Moi rozmówcy podawali podobne przykłady. Z własnych lub zaprzyjaźnionych domów. Że dzieci bardzo ładnie podeszły np. do wyboru zabawek, które trafiły potem do najmłodszych uchodźców. Jeden chłopiec, zanim podzielił się swoimi klockami LEGO, szorował je w łazience na błysk – tak długo i dokładnie, że jego rodzice byli w szoku.

Albo to: dziecko bierze do ręki maskotkę i mówi, że tej nie da, bo jest stara i niezbyt ładna, że lepiej będzie podarować coś, co na pewno się spodoba. I wybiera kotka, jednego z ulubionych pluszaków.

Zobacz także

A dzieci z grupy przedszkolnej, do której trafiła dziewczynka z Ukrainy – postanowiły, że zaopiekują się nią najlepiej jak potrafią. Wśród nich od roku był już jeden chłopczyk z Ukrainy, ale dzieci uznały, że nieładnie, by tylko on jeden zajmował się Julią. Że wszystkie chcą ją poznać tak samo. Jakby nie było żadnej językowej bariery… Szybko się dogadali co do „Psiego Patrolu”, jednorożców, chomików. Dzieciaki opowiadały jej też, żeby się nie przejmowała, jak jej wpadnie do kibelka cała rolka papieru toaletowego, bo im się to zdarza i wtedy ciocie dzwonią po wujka, który wszystko naprawia.

Czy my byśmy tak umieli?

„Myślą państwo, że my jako dzieci też byśmy tak umieli?” – zapytała jedna z mam. Na chwilę zapadła cisza. Mnie przyszło do głowy, że to małe pokolenie to chyba lepsza wersja nas, ale jakoś nie chciało mi to przejść przez gardło. Nie chciałam nikogo urazić. Wtedy moja koleżanka powiedziała tak: „A skąd nasze dzieci to umieją, jak nie od nas?”.

Zrobiło mi się wtedy ciepło od środka. No tak… przecież dzieciaki uczą się przez naśladowanie. Jeśli tak się zachowują, to znaczy, że dorośli tak je wychowują. I wiecie co? Jestem z nas, wszystkich rodziców, dumna! Tyle się mówi, że dzieci w XXI wieku są od małego przyzwyczajone do materializmu, komputerów, telefonów, że nie umieją rozmawiać… A okazuje się, że mimo wszystko wychowujemy cudowne pokolenie. Wrażliwych, mądrych, pełnych empatii ludzi.

Kamila, 30 lat

Piszemy też o:

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama