Reklama

W szpitalu w Garwolinie okazało się, że dziewczynka ma niską saturację. Założono jej maseczkę, by podać tlen. „Ale to była maska dla dorosłego człowieka, więc tlen ulatywał bokiem, a Lilka nawet nie mogła otworzyć oczu” – mówi jej mama na łamach „Tygodnika Siedleckiego”. Rodzice chcieli zabrać dziecko do szpitala w Warszawie, ale lekarze nie widzieli takiej potrzeby.

Reklama

Dziecko zaczęło niknąć w oczach

Dziewczynka przestała jeść, a jej waga zaczęła spadać. Rodzice Lili byli przerażeni. Zarówno zdrowiem dziecka, jak i utratą jej masy ciała. Dziewczynka czeka na operację z przeszczepem warg i podniebienia, ale by zabieg był możliwy – dziecko musi ważyć minimum 6 kilogramów. W tej sytuacji liczył się każdy gram. Dlatego rodzice poprosili lekarzy, by zamiast kroplówki, podłączyć dziecku sondę.

Mieli usłyszeć, że sondy dla dzieci w szpitalu nie ma. I że nawet gdyby była, to lekarka nie wiedziałaby jak podłączyć ją podłączyć. „Usłyszałem, że nawet gdyby sonda była, to ona by jej nie założyła Lilusi, bo nie ma doświadczenia z sondowaniem dziecka, które ma problemy anatomiczne” – powiedział tata Lili dziennikarce „Tygodnika Siedleckiego”. Lekarka miała mu też przyznać się, że tego od 15 lat nie podłączała sondy, bo „nie miała na dyżurze dziecka, które wymagałoby sondowania”.

Czego jeszcze zabrakło w szpitalu?

Okazało się, że w szpitalu nie było również odsysacza wydzieliny z dróg oddechowych. Rodzice kupili więc odsysacz za 30 zł. Temperaturę mierzyli własnym termometrem, który pokazywał zupełnie inny pomiar niż ten szpitalny. Zabrakło też sprzętu do stałego pomiaru saturacji… Pielęgniarki co chwilę przychodziły, by ją mierzyć przenośnym aparatem. Rodzice nie mogli patrzeć też jak na to, że pielęgniarkom długo nie udawało się pobrać krwi dziecku.

Czara goryczy przebrała jednak się w 3. dniu pobytu w szpitalu. Według rodziców wtedy to ordynatorka oddziału dziecięcego przyniosła sondę, której nikt nie potrafił się posłużyć. Ordynatorka przeprowadziła szkolenie, ale rodzice dziewczynki mieli już dość. Po trzech dniach udało się im doprosić o karetkę, w której Lila (która wciąż miała problemy z saturacją) trafiła do warszawskiego szpitala. Jej stan rozpoznano tam jako cięższy niż ten, który widniał w wypisie ze szpitala w Garwolinie. Warszawscy lekarze w wypisie dostali też informację, że rodzice Lili to awanturnicy…

„To nie może im ujść bezkarnie”?

Rodzice Lili zgłosili sprawę do Rzecznika Praw Pacjenta. O tym co sądzą na temat opieki szpitalnej w Garwolinie, opowiedzieli również na łamach lokalnych mediów. W szpitalu zaczęły się kontrole, sprawą zainteresowało się nawet Ministerstwo Zdrowia… Lekarze i dyrekcja placówki czują się urażeni. Ich zdaniem rodzice przesadzili z reakcją. „Jeśli po kontrolach okaże się, że ich oskarżenia były bezzasadne, to nie może im to ujść bezkarnie” – kwituje dyrektor szpitala w Garwolinie.

źródło: Tygodnik Siedlecki, GarwolinOnline24

Zobacz także:

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama