Mieszkaliśmy wtedy na jednym piętrze. To były czasy! Dzieci, jak tylko nauczyły się chodzić, w kapciach przechodziły z jednego mieszkania do drugiego. Słabe puk, puk do drzwi - mój syn od razu rozpoznawał, że idzie Majka. Była od niego o rok starsza, ale różnica wieku widoczna była tylko na początku. Kiedy ona już chodziła i mówiła, mój syn dopiero ząbkował i uczył się siadać. Za to kiedy mieli po 3-4 latka i potrafili się już jako tako dogadać, zupełnie przestało im to przeszkadzać. Wtedy zaczęła się zabawa!

Reklama

Oboje byli wtedy jedynakami i jedynymi dziećmi w kamienicy. Wszystko uchodziło im na sucho: soczki rozlane na schodach, piłki porzucone na podwórku, bazgroły malowane kredą przed wejściem. Oni rozrabiali i świetnie się bawili, a nas było aż czworo (rodziców) do zajmowania się jednym chłopcem i jedną dziewczynką. Szkoda tylko, że wtedy nie wiedzieliśmy, jaka to komfortowa sytuacja.

Sąsiedzki kolektyw wychowawczy

Razem z sąsiadką przeżywałyśmy trudne powroty do pracy po urlopie wychowawczym i wzajemnie sobie kibicowałyśmy. Ona jako pierwsza musiała zmierzyć się z brakiem miejsc w naszym dzielnicowym żłobku, szukaniem innej formy opieki dla córki, zapisami do przedszkola, a potem do szkoły, godzeniem wychowywania dziecka z pracą zawodową. Dzięki niej miałam przetarte szlaki. Za to ona zawsze mogła na mnie liczyć w innych sprawach.

Szybko zaczęliśmy sobie nawzajem świadczyć sąsiedzkie usługi opiekuńcze. „Odbierzesz dziś Majkę z przedszkola?”, „mogę wam podrzucić Staśka na godzinę?”, „tatusiowie, zabierzecie dzieci do parku, bo my chcemy iść do kina?” itd.

Piękna parka

Jak już wspomniałam, oboje byli wtedy jedynakami. Ale przez to, że tyle czasu spędzali razem, na sobie szlifowali pierwsze kontakty z rówieśnikami. Uczyli się negocjować („mamo, ona nie chce mi oddać mojej szyszki!”), wspólnie bawić („Staś, pobawimy się w dom? Ja będę mamą, a ty będziesz dzieckiem!”), wspólnie wychodzić z placu zabaw („Jak Majka nie idzie do domu, to ja też nie!!!”).

Zobacz także

Ja obserwowałam (i tylko troszkę zazdrościłam), jak to jest wychowywać dziewczynkę, a moi sąsiedzi podziwiali nasze postępy w wychowaniu chłopca. Jak się okazało, i jednej i drugiej stronie ta wiedza już wkrótce się przydała.

Wszystko dobre, co się dobrze kończy…

Sielanka trwała kilka lat. Niedawno moi sąsiedzi wyjechali na stałe do innego kraju. Ja urodziłam córkę, ale moje dzieci znowu są jedyne w kamienicy. A mój syn i Majka rozmawiają czasami na Skypie. I już coraz rzadziej słyszę pytanie „mamo, kiedy Majka do nas przyjdzie?”.

Reklama

Czytaj też: Fajnie mieć rodzeństwo

Reklama
Reklama
Reklama