Jak podaje fakt.pl, 26 listopada, gdy rozpoczęła się akcja porodowa, pani Anna udała się do szpitala przy ulicy Markwarta w Bydgoszczy, w którym trzy lata temu na świat przyszło jej czwarte dziecko. Planowo miał być to poród rodzinny, a pani Anna chciała urodzić tak jak wcześniej, siłami natury.

Reklama

Nieplanowane cesarskie cięcie zakończyło się horrorem

Jednak wykonany na izbie przyjęć test na Covid-19 wyszedł pozytywnie. Pani Anna trafiła do izolatki. Lekarze podjedli decyzję o cesarskim cięciu, także ze względu na wysoką wagę dziecka. Operacja przebiegała rutynowo, aż do momentu usunięcia łożyska. „Niestety to łożysko nie wychodziło. Lekarz zaczął obracać nim we mnie. Pielęgniarka się na mnie położyła, żeby pomóc. Mówię: "ludzie, co wy robicie?!". W końcu dostałam krwotoku i lekarz to łożysko praktycznie wyrwał. Ból był taki, że myślałam, że umrę. Odpychałam lekarza, trzymając dziecko. Synek prawie mi wypadł na ziemię. Po jakimś czasie lekarz powiedział, że całe łożysko wyjął”, opowiada dla fakt.pl pani Anna.

Stan zagrożenia życia

Po zabiegu nikt nie interesował się stanem pani Anny, a po dwóch dniach, mimo silnego krwawienia i zarażenia koronawirusem, została wypisana do domu. Rozmawiając z fakt.pl, pani Anna nie kryje oburzenia „Przez dwa tygodnie nie polepszało się nic, krwawienie nie ustało, więc zadzwoniłam po pogotowie. Trafiłam do szpitala Biziela w Bydgoszczy. Przy przyjęciu lekarka mnie zbadała i powiedziała tylko: "o Boże...". Zostały we mnie fragmenty łożyska, i dostałam zakażenia. Lekarze w Bizielu bardzo o mnie walczyli”.

Jak informuje fakt.pl, kobieta kontaktuje się z prawnikiem. Szpital, który miał nie dopełnić swoich powinności, odmawia komentarza.

Źródło: fakt.pl

Piszemy też o:

Zobacz także
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama