Jak przeżyć cudowne święta? Rozmowa z psychologiem
Co możemy zrobić, by nie wpaść w przedświąteczny obłęd? Czy święta idealne są w ogóle możliwe, zwłaszcza gdy się jest młodą (czytaj: przemęczoną) mamą? A może wystarczy, żeby były po prostu ciepłe i fajne? Jak wyglądałoby Boże Narodzenie, gdyby zaplanowało je niemowlę?
Dlaczego przygotowania do świąt tak bardzo nas stresują?
Anna Cwojdzińska, psycholożka i terapeutka rodzinna z Uniwersytetu SWPS w Poznaniu: Często dlatego, że chcemy świąt idealnych. Wymagamy zbyt wiele od siebie i od innych. Jesteśmy podminowani i zmęczeni, bo pracujemy ponad siły. Gdy mimo ogromnego wysiłku święta nie są takie, jak je sobie wyobrażaliśmy, skupiamy się na wyszukiwaniu różnic między naszą piękną wizją a tym, co dzieje się naprawdę. A przecież życie nigdy nie toczy się dokładnie tak, jak je sobie wymyślimy. W świętach i przygotowaniach do nich bierze udział przynajmniej kilka osób i dzieje się mnóstwo rzeczy, które nie zależą od nas. Nie jesteśmy w stanie kontrolować tego w stu procentach, tak by dopasować wszystko do naszych wyobrażeń.
Nerwy, tłok w sklepach, wydatki, sprzątanie, a w domu małe dziecko, któremu nie powiemy przecież: „Słuchaj, kochanie, mamusia nie ma dla ciebie czasu”. Co możemy zrobić, by sobie ułatwić przygotowania?
Zanim zacznie się przedświąteczna gonitwa, warto zastanowić się, jakich świąt oczekujemy. Nie chodzi o to, by wyobrażać sobie idyllę, ale by wiedzieć, czego naprawdę chcemy dla siebie i swoich najbliższych. Co jest dla nas najważniejsze? Co według nas czyni święta świętami? Co je odróżnia od zwykłego wtorku czy pierwszej lepszej soboty?
Gdy już to wiemy, możemy skoncentrować się na rzeczach naprawdę dla nas istotnych, a z reszty bez żalu zrezygnować, albo pójść na skróty i oszczędzić sobie niepotrzebnego wysiłku. Nie musimy działać jak automaty według schematu, który zakłada, że trzeba zrobić to i to, i jeszcze tamto. Jeśli np. domowe uszka są dla nas naprawdę ważne, lepmy je, nawet do czwartej nad ranem. Jeżeli nie, po prostu kupmy gotowe albo je sobie darujmy. Podobnie jest z wszystkim innym. Tak naprawdę niczego nie musimy. Nie musimy robić drogich prezentów, czyścić wszystkiego do połysku ani nawet spotykać się z całą rodziną.
Jak to? Przecież Boże Narodzenie to rodzinne święta!
Tak, ale co to tak naprawdę oznacza? Wyobrażamy sobie często, że święta trzeba spędzać z krewnymi, także z tymi, z którymi na co dzień nie mamy kontaktu. Pojawia się stres, bo nie wolno denerwować wujka Kazia, bo nie wiadomo, o czym rozmawiać z kuzynką Lucynką. Wszyscy mają się pilnować, uśmiechać, maluchy oczywiście powinny być grzeczne. A przecież wcale nie musimy tak się spinać. Znam kilka rodzin, które wyjeżdżają z dziećmi na święta w góry, gdzie spędzają czas tak, jak lubią.
Wigilia w kameralnym gronie to nie jest opcja dla wszystkich…
Pewnie nie, ale zawsze warto się nad nią zastanowić. Bo czym te święta mają być? Karpiem? Pierogami? Siedzeniem przy stole z mnóstwem osób? A może jednak dobrze spędzonym czasem w gronie najbliższych? Jeśli postawimy na to drugie, okaże się, że tak naprawdę niczego nie musimy. My, kobiety, często czujemy się zakładniczkami cudzych oczekiwań. Czujemy się odpowiedzialne nawet za rzeczy, na które nie mamy wpływu. Sądzimy, że musimy wszystkich zadowolić, wszystkiemu sprostać. Powtarzam: nie musimy.
Często wygląda to tak: wolelibyśmy spędzić święta z dzieckiem i mężem, ale wiemy, że złamalibyśmy serce teściom, wujkowi. Jeździmy więc z Wigilii na Wigilię, często w nerwach, bo maluch zaczyna mieć dość...
Jako psycholog, zawodowo spotykający się głównie z rodzinami, często namawiam rodziców, by w takiej sytuacji zastanowili się, co jest ważniejsze: zadowolenie teścia, wujka etc. czy dobrostan naszej pociechy. Oni są dorośli. Można z nimi porozmawiać, wytłumaczyć im, że dwie Wigilie w jeden wieczór to dla niemowlęcia za dużo. Że z takim maleństwem trudno jechać do innego miasta. Że nie da się zapobiec kolce. Niemowlakowi niczego nie da się wytłumaczyć. Nie wygramy z jego zmęczeniem, musimy liczyć się z jego potrzebami.
Załóżmy, że jednak wybieramy się na te dwie Wigilie. Jak uniknąć problemów?
Warto wcześniej umówić się z wszystkimi tak, by nie pędzić, nie dyskutować, czy trzeba już wyjść, czy może dopiero po kutii, i by obie kolacje zorganizować w porach, gdy dziecko czuje się najlepiej. Warto też uprzedzić wszystkich, że nasze plany mogą się zmienić, bo nie wszystko da się przewidzieć.
Udało się: dotarliśmy na Wigilię. Jest miło, ale nagle ciocia Basia robi nam wykład o smoczku (że nie wolno), nocniku (że czas najwyższy), pieluchach tetrowych (że były lepsze, a teraz matki wydziwiają). Co wtedy?
Gdy młode mamy słyszą coś takiego, czują się atakowane. Niepotrzebnie. Kiedyś dzieckiem oprócz mamy zajmowały się także babcie, ciocie etc. Dziś dla wielu z nich święta to jedyna okazja, by wziąć udział w wychowywaniu najmłodszego członka rodziny, jakoś zaistnieć w jego życiu. Trudno się im powstrzymać, bo to dla nich to naturalny odruch. Warto dostrzec w tych uwagach troskę, a nie wścibstwo.
Do czego jeszcze warto zmienić nastawienie?
Do wszystkiego na co nie mamy wpływu. Warto też przestać się irytować drobiazgami.
Młode mamy chcą często, by pierwsza Wigilia ich dziecka była jak z bajki. Tymczasem niemowlę zamiast zachwycić się choinką, zasypia jeszcze przed kolacją...
Bywa jeszcze gorzej, np. dziecko wpada w histerię na widok dziadka, który przebrał się za św. Mikołaja. Nie przeżyjemy rozczarowania, wiedząc, czego można się można spodziewać po dziecku, gdy ma cztery, sześć czy 11 miesięcy.
Jak wyglądałyby święta, gdyby urządzało je niemowlę?
Jak zwykły dzień: dziecko, mama, tata, kąpiel i łóżeczko o stałej porze. W tym wieku maluchy najbardziej cenią rutynę i święty spokój. Gwar czy najróżniejsze świąteczne atrakcje to dla nich chaos, coś, co trudno ogarnąć zmysłami, zakłócenie codziennego porządku.
Wigilia nie sprawi też, że w cudowny sposób przestanie ulewać, mieć kolkę, rozrabiać…
Na pewno nie. A propos cudów: nie możemy oczekiwać, że Wigilia będzie inna niż nasza codzienność także w pozostałych kwestiach. Jeśli np. mamy złe stosunki z teściową, to przy świątecznym stole one nadal będą złe. Być może zdołamy się ugryźć w język, ale to nie znaczy, że wraz z opłatkiem i karpiem pojawi się między nami miłość i wsparcie. Warto o tym pamiętać, by pracować nad dobrymi relacjami i wzajemnym szacunkiem na co dzień, a nie tylko od święta.