Kościół i roraty ważniejsze od nauki i pieniędzy. „Syn teraz boi się iść do szkoły”
Roraty o godzinie 17? W naszej parafii to nie tylko propozycja, ale – jak twierdzi ksiądz proboszcz – „obowiązek”. A dzieci, które nie pojawią się wystarczająco często, mogą liczyć na niższą ocenę z religii. Jako mama czwartoklasisty jestem zbulwersowana i proszę o nagłośnienie tej sytuacji.

„To obowiązek, nie propozycja” – usłyszeliśmy w parafii
Piszę do Państwa jako zatroskana mama ucznia czwartej klasy szkoły podstawowej w niewielkim mieście, gdzie – jak się okazuje – nawet zwykłe roraty potrafią zamienić się w źródło niepotrzebnej presji i stresu. W tym roku ksiądz proboszcz wpadł na pomysł, by organizować roraty o godzinie 17. Niby nic nadzwyczajnego, gdyby nie fakt, że dla większości dzieci to czas zajęć dodatkowych, treningów, korepetycji albo po prostu chwili odpoczynku po długim dniu w szkole.
Najgorsze przyszło potem. Ksiądz ogłosił, że obecność na roratach jest obowiązkowa dla wszystkich uczniów klas 4-8 uczęszczających na religię, a udział będzie sprawdzany w specjalnych książeczkach z naklejkami. Dzieci, które uzbierają co najmniej 85 procent frekwencji, mają dostać „wyższą ocenę”. Pozostali – niższą. Nie wiem, kto wpadł na pomysł takiej motywacji, ale dla mnie to jawne wymuszanie praktyk religijnych pod groźbą pogorszenia ocen.
Presja zamiast radości z uczestnictwa
Mój syn wrócił do domu wyraźnie przygnębiony. Tłumaczył, że jeśli nie będzie chodził na roraty, „nie dostanie piątki” i „będzie gorszy od innych”. Dla dziesięciolatka ocena to bardzo realna i namacalna forma nagrody albo kary. I choć religia nie wlicza się do średniej, dzieci doskonale czują, że oceny to pewien rodzaj etykiety. A teraz w naszej parafii mają być one przyznawane na podstawie czegoś, co powinno wynikać z indywidualnej wiary i decyzji rodziny, a nie szkolnego obowiązku.
Co więcej, roraty zawsze kojarzyły się z poranną atmosferą, z dobrowolnym uczestnictwem i piękną adwentową tradycją. Tymczasem wprowadzenie sztywnych zasad, naklejek i progów procentowych sprawia, że dzieci patrzą na to jak na kolejny test, zadanie do odhaczenia. Zamiast budować duchowość, budujemy stres.
Gdzie w tym wszystkim miejsce na wybór rodziny?
Rozumiem, że ksiądz chciał zachęcić dzieci do uczestnictwa, ale forma tej „zachęty” jest dla mnie absolutnie nie do zaakceptowania. Rodzice powinni decydować o tym, w jakim stopniu i w jaki sposób wychowują swoje dzieci religijnie. Narzucanie obowiązkowych rorat po lekcjach, gdy kalendarz rodzinny i tak jest przeładowany, to działanie na granicy nadużycia.
Proszę redakcję o nagłośnienie tej sprawy. Wiem, że nie jestem jedyną mamą, która czuje niepokój i sprzeciw wobec takiej praktyki. Dzieci nie powinny być stawiane pod ścianą – zwłaszcza w kwestiach, które dotyczą ich uczuć, przekonań i potrzeb. Roraty mają być przeżyciem, a nie wyścigiem o naklejki i lepszą ocenę.
Mam nadzieję, że ten list pomoże uwrażliwić innych rodziców, a może również osoby duchowne, by pamiętać, że wiara jest przestrzenią wolnego wyboru, a nie tabelą frekwencji.
Zobacz także: Religia w szkołach przejdzie rewolucję. „Lekcje dla wszystkich, także niewierzących”