Reklama

W mojej parafii jest taka zasada: rodzice z młodszymi maluchami stoją na zewnątrz… Ale postanowiłam, że najwyższy czas pokazać synkowi, co dzieje się podczas mszy. Na zewnątrz tylko biega z innymi dzieciakami i nie wie, co się dzieje…

Reklama

Rodzice z dziećmi muszą stać na zewnątrz

Sądziłam, że gdy przyjdzie kryzys (nuda, płacz), bez trudu go pokonamy. Że odwrócę uwagę synka, pokazując palemki, które przynieśli ludzie. Zresztą zawsze irytowało mnie to, że rodzice z wózkami muszą stać na zewnątrz – jak wierni gorszego gatunku. Jakby to, że mają dzieci – czyniło z nich trędowatych albo grzeszników niegodnych pełnego uczestniczenia w nabożeństwie.

Oczywiście Wojtuś był jedynym małym dzieckiem wewnątrz kościoła. Zgodnie z jakąś chorą, niepisaną zasadą, że w środku mogą przebywać dzieci powyżej szóstego, siódmego roku życia…

„Proszę ze mną nie dyskutować!”

Wszystko było w porządku do momentu, kiedy z ambony zaczęto czytać Biblię. Wojtuś wtedy zaczął się wiercić, niepokoić i wreszcie płakać. Już po chwili jeden z księży wyszedł z konfesjonału. Pozostawił klęczącą osobę, którą właśnie spowiadał, i skierował kroki prosto w naszą stronę.
– Nalegam, byście natychmiast opuścili świątynię – powiedział głośno, mocno poirytowanym tonem.
– Przepraszamy, zaraz synek się uspokoi… – uśmiechnęłam się, mimo że chyba wszystkie oczy i uszy skierowane były na nas.
– Zaraz będzie Ewangelia, proszę ze mną nie dyskutować! – ksiądz powiedział te słowa jeszcze bardziej podniesionym tonem.
W jednej chwili poczułam, jak robi mi się gorąco. Wstałam i z dzieckiem na ręku wyszłam. Po drodze upadła mi nasza palma, ale nie dbałam o to.

Ludzie oburzeni kręcili głowami

Łzy cisnęły mi się do oczu, ale nie ze smutku, tylko ze złości. Czułam, jak cała się trzęsę. Przez te łzy widziałam tylko, jak ludzie oburzeni kręcili głowami. Słyszałam szmery komentarzy – ale nie wiem, czy krytykowali mnie, czy zachowanie tego klechy. Nawet przez sekundę nie przeszło mi przez myśl, by zostać przed kościołem. Wróciliśmy do domu. Do końca dnia nie mogłam się uspokoić.

Obłudni obrońcy życia, obłudni obrońcy dzieci

Całe życie uczono mnie, że stanie przed kościołem nie ma nic wspólnego z uczestnictwem we mszy. Jakim prawem zostaliśmy tak potraktowani? Jakim prawem ci bogobojni faceci w sukienkach mają decydować, kto może uczestniczyć we mszy, a kto nie? Obrońcy życia, którzy narobili tyle zła, naciskając na rząd, by zmienił prawo aborcyjne! Gdzie jest ten szacunek do życia? Gdzie jest ten szacunek do dziecka?

No dziwię się, że jeszcze dzieci są chrzczone w kościele, a nie przed budynkiem! Śmiem myśleć, że tylko dlatego, że rodzice wtedy płacą drożej za „bilecik” wejścia do kościoła!

Wciąż biję się z myślami, czy iść święcić ten koszyczek, czy nie. Oczywiście w grę wchodzi zupełnie inny kościół – w tym „moim” już nigdy nikt mnie nie zobaczy.

Zobacz także:

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama