Reklama

W domu nie jest wcale lekko. Muszę posprzątać, uprać, pozbierać brudy z podłogi, które jaśnie pan rozrzuci, bo do łazienki ma za daleko. Trzydaniowy obiad też sam się nie ugotuje, a że jestem niezłą kucharką, to mąż i dzieci mają codziennie dania jak z restauracji. A kto wyszykuje dzieci do szkoły, kto posiedzi z nimi przy lekcjach, kto zadba o porządek?

Reklama

Cały dom na mojej głowie i jeszcze mam iść do pracy?

Nie widzę siebie na etacie, nie wyobrażam sobie szefa zrzędzącego mi nad głową, zresztą mam tylko średnie wykształcenie i mało doświadczenia. Ale przy dwójce dzieci to już w ogóle niewykonalne! Nie wiem, jak to robią kobiety, które pracują po 8 godzin dziennie i jeszcze w domu mają dziecko albo kilkoro. Chyba zatrudniają jakąś pomoc domową, bo jak inaczej to wszystko ogarnąć?

Po całym dniu zwykle padam z nóg, ale lubię to. Dzieci mam zadbane, dobrze ubrane, ułożone. Dziewczynki w wieku 5 i 9 lat, moja duma. Dom lśni, obiad pachnie, pranie się suszy – wszystko chodzi jak w zegarku. Tylko mąż wiecznie niezadowolony. Zarabia nieźle, więc nie wiem, o co mu chodzi. Nigdy na nic nam nie brakuje, ale on uważa, że powinnam przynajmniej dokładać się do wynajmu mieszkania.

Nie mam pojęcia, jak on to sobie wyobraża. Może sam wyprawi dziewczynki do szkoły i przedszkola, ugotuje i upierze? Jak go znam, to nawet nie tknie domowych obowiązków, zawsze trzymał się z dala od takiej roboty. A ja biegam cały dzień, jak nie gotowanie, to zakupy, jak nie zakupy, to prasowanie i tak w kółko. Mógłby to docenić, a nie marudzić, że niewiele robię. Przecież jak nie przynoszę pieniędzy do domu, to nie znaczy, że moja praca się nie liczy.

Kasia

Jeśli chcesz się podzielić swoją historią, napisz do nas: redakcja@mamotoja.pl. Czytamy wszystkie listy i zastrzegamy sobie prawo do wyboru najciekawszych oraz do ich redagowania lub skracania.

Zobacz też:

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama