Ostatnio nieźle pożarłam się z mamą. Chociaż zwykle jesteśmy zgodne, tym razem aż się we mnie zagotowało. Ustalałyśmy, co każda z nas przygotowuje na Wigilię – w tym roku spędzimy z mężem i synem święta w domu moich rodziców. I tak od słowa do słowa zeszło na temat kolędy. Myślałam, że szybko go utnę – przecież mamy pandemię, kuzynka z Poznania mówiła, że u nich w tym roku księża w ogóle nie będą chodzić po kolędzie… Ale nie, mojej mamy troska o zdrowie nie przekonuje. Więc w końcu powiedziałam jej wprost: nie wpuszczę do domu faceta, który straszy moje dziecko piekłem, a ze mnie robi jakąś panią lekkich obyczajów!

Reklama

Kolęda? Nie, dziękuję

Mieszkamy w małej miejscowości. W zeszłym roku proboszcz stwierdził, że koronawirus koronawirusem – wizytę duszpasterską złożyć trzeba, żeby „dodać otuchy wiernym w tym trudnym dla wszystkich czasie”. Dziś trochę się dziwię, że się zgodziłam. Przygotowałam stół jak zawsze, kopertę. Akurat byłam w domu z synem – mąż zostawał wtedy dłużej w pracy, żeby odrobić straty jeszcze po pierwszym lockdownie.

Gdy proboszcz stanął w drzwiach, od razu zapytał, dlaczego nie wita go „pan domu”. A ja to kto, służąca? Nałożnica? Chciałam obrócić to w żart, odpowiedziałam, że w tym domu to ja króluję, ale nawet nie zareagował. Rozsiadł się na kanapie i się zaczęło. Nie spodobała mu się nieobecność mojego męża – dopytywał, gdzie jest i dlaczego w tak ważnym dniu nie ma go przy żonie. Nawet trochę się wkurzyłam, że tak dowala temu mojemu Michałowi, ale potem powiedział coś takiego… na samą myśl się wściekam.

Zapytał, czy być może gdybym była bardziej posłuszną i oddaną żoną, to mąż nie musiałby uciekać do pracy… Zamurowało mnie. Ja raczej nie daję sobie w kaszę dmuchać, ale autentycznie nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Proboszcz znalazł już sobie nową ofiarę: mojego syna. Antek miał wtedy 7 lat, dopiero zaczął chodzić do szkoły. Ksiądz zapytał, jak mu się podobają lekcje religii z katechetką. Antek – jak to dziecko – przyznał, że czasem trochę się nudzi i zazdrości kolegom, którzy nie muszą chodzić na religię. Ksiądz zrobił się aż bordowy i warknął na mojego syna, że ma się cieszyć, bo on przynajmniej nie spłonie w piekle – w przeciwieństwie do jego kolegów i ich rodziców.

Później spojrzał na mnie i powiedział, żebym lepiej zaczęła kontrolować, z kim przyjaźni się mój syn, zanim będzie za późno – bo „im młodsze ziarno, tym dla diabła lepiej”. Kiedy wyszedł, Antek zaczął płakać, że on nie chce iść do piekła. Po tym wszystkim naprawdę nie mam ochoty znów przeżywać tego samego. Jestem wierząca, ale księdza do domu już nie wpuszczę!

Zobacz także

Martyna, 35 lat

Zobacz także:

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama