Prezenty na szkolne mikołajki za „symboliczną” stówkę. Rodzicom poprzewracało się w głowach
Gdy usłyszałam, że w naszej klasie „ustalono” prezenty na mikołajki za około 100 zł, poczułam w gardle gulę. Nagle zrozumiałam, że coś nam po drodze uciekło, tylko nie wiem, kiedy i dlaczego na to pozwoliliśmy.

Piszę do was jako mama ucznia z podstawówki, która ostatnio ma wrażenie, że świat stanął na głowie. Zbliżają się szkolne mikołajki, dzieci zacierają ręce, a rodzice w naszej klasie… też zacierają ręce, tylko z zupełnie innego powodu. Na grupie padła „propozycja”, żeby w tym roku zrobić dzieciom prezenty po mniej więcej 100 zł. I to nie tak, że ktoś zapytał, kto jest za, kto przeciw, tylko od razu zrobiono z tego fakt dokonany. Ktoś napisał: „ustalamy stówkę” i tyle. Nikt nie protestował, bo chyba nie wypada.
Prezenty na mikołajki w szkole coraz droższe
Nie zrozumcie mnie źle. Ja lubię sprawiać mojemu dziecku radość. Cieszę się, gdy dostaje coś fajnego, co mu się przyda. Tylko że szkolne mikołajki zawsze kojarzyły mi się z drobnym gestem, miłym symbolem, a nie z małą wersją świątecznego wyścigu. Dzieci mają poczuć, że ktoś o nich pamięta, że jest wspólnota, że razem robimy coś przyjemnego. A tymczasem robi się z tego kolejna okazja do wydawania pieniędzy na pokaz.
Najbardziej boli mnie to, że ta „symboliczna stówka” dla wielu nie jest symboliczna. Nie każdy ma luz w portfelu. Nie każdy chce ciągle dorzucać do klasowych zbiórek, kiermaszy, wyjść, składek na wszystko. My już teraz mamy co chwilę jakąś składkę, a tu nagle kolejny wydatek, bo przecież mikołajki muszą być „godne”. Tylko co to znaczy „godne”. Dla kogo. Dla dzieci czy dla rodziców, żeby potem ktoś mógł powiedzieć, że klasa stanęła na wysokości zadania.
Składka 100 zł na szkolne mikołajki i presja rodziców
Wiem, że zaraz usłyszę, że przesadzam. Że przecież dziecko nie może odstawać. No właśnie. Ta presja jest najgorsza. Jeśli ktoś powie, że może zróbmy tańsze prezenty, od razu pojawia się tekst o „skąpstwie” albo o tym, że „nie róbmy dzieciom przykrości”. Tylko kto robi przykrość. Dziecko nie wymyśliło ceny, dziecko nawet by o niej nie pomyślało. To my, dorośli, nakręcamy tę maszynę.

Czego uczą dzieci zbyt drogie prezenty na mikołajki?
Zadaję sobie pytanie, czego dzieci mają się z tego nauczyć. Że wartość spotkania mierzy się ceną pudełka. Że „fajnie” znaczy „drogo”. Że jak jest okazja, to trzeba wycisnąć z niej jak najwięcej rzeczy. Ja nawet w pracy nie dostaję prezentów za stówkę, a przecież pracuję cały rok. W domu uczę swoje dziecko, że liczy się gest, pamięć, czas, który dajemy innym. Że można zrobić komuś miłą niespodziankę bez wielkich wydatków. A szkoła, zamiast to wspierać, dokłada kolejną cegiełkę do kultury kupowania dla samego kupowania.
Nie chcę, żeby moje dziecko rosło w przekonaniu, że wszystko da się przeliczyć na banknoty. Chcę, żeby umiało się cieszyć małymi rzeczami i rozumiało, że nie każdy startuje z tego samego miejsca. Dlatego proszę, może jako dorośli zatrzymajmy się na chwilę. Może wróćmy do normalności. Mikołajki w szkole nie muszą być pokazem zasobności portfela. Mogą być tym, czym miały być od zawsze. Ciepłym, prostym momentem, w którym liczy się pamięć, nie pieniądze.
Z wyrazami szacunku, Iza
Napisz do nas: redakcja@mamotoja.pl
Zobacz także: Marudne i kapryśne dziecko. Pozwól mu na tę 1 rzecz, a w końcu przestanie się złościć