Reklama

Post Przedszkola Norlandia z Olsztyna krąży po Facebooku, a dyskusja pod nim rozgrzała internet bardziej niż niejeden letni dzień. Na zdjęciach widać maluchy z grupy żłobkowej, które leżakują na tarasie na plastikowych leżaczkach. Są w kurtkach, pod kołdrami, szczelnie otulone, wyglądają na spokojne i rozluźnione.

Przedszkole podpisało to tak: „Skandynawski klimat w Olsztynie? Tylko u nas. W Norlandia Przedszkola wierzymy, że bliskość natury to najlepsze, co możemy dać najmłodszym”. Dalej czytam, że drzemka na świeżym powietrzu „wzmacnia odporność, uspokaja i daje dzieciom naturalny komfort”.

Z jednej strony brzmi to jak fragment książki o nordyckim podejściu do dzieciństwa. Z drugiej, nic dziwnego, że część osób łapie się za głowę. W komentarzach posypało się od zachwytów typu: „Bardzo dobrze, zacznijmy normalizować wychodzenie z dziećmi w każdą pogodę” albo „Takie leżakowanie jest bardzo pożyteczne i lepsze niż kiszenie się w zamkniętych pomieszczeniach”.

Ale były też głosy ostre: „W moim odczuciu biedne te dzieci, serio”, i takie, które punktują szczegóły: że w Norwegii dzieci śpią w wózkach z izolacją, że powinny mieć wełniane ubrania, a nie kurtki, no i że polskie powietrze bywa dalekie od skandynawskiej czystości.

Mam wrażenie, że tu nie ma jednej łatwej odpowiedzi na pytanie o sens bądź szkodliwość tego pomysłu. Są za to ważne pytania, które warto sobie poukładać, zanim rzucimy w eter krótkie „biedne te dzieci” albo równie krótkie „super, hartujmy”.

Spanie dzieci na dworze w przedszkolu. Skąd ten pomysł i po co to robić?

W Skandynawii drzemki na zewnątrz to nie egzotyka, tylko codzienność. Dzieci śpią w wózkach albo w śpiworach nawet przy niskich temperaturach, o ile są dobrze ubrane, suche i osłonięte przed wiatrem. Idea jest prosta: świeże powietrze ma wspierać sen i odporność, a kontakt z naturą pomaga regulować emocje. Norlandia pisze wprost, że ten moment wyciszenia „uspokaja i daje dzieciom komfort”.

I tu zatrzymuję się na słowie „komfort”. Bo nie chodzi o to, żeby dziecko zmarzło, tylko żeby było mu dobrze w innym środowisku niż ciepła sala. Jeśli maluch jest spokojny, oddycha równomiernie, nie marudzi przed drzemką i po niej budzi się wypoczęty, to jest jakiś sygnał, że ten komfort może działać.

Ale warto pamiętać, że skandynawski zwyczaj to też konkretne procedury: dobór ubrań warstwowych, izolacja od podłoża, osłona wózka, obserwacja temperatury i wiatru. Warto to dostosować do naszych polskich realiów tak, żeby sens został, a ryzyko spadło do minimum.

Jak hartować dziecko z głową, żeby to miało sens, a nie było pokazówką

Bardzo rozumiem komentarz, w którym ktoś napisał, że to wygląda „trochę komicznie, ale gratulacje za próbę wprowadzania zmian”. Dlatego, jeśli myślicie o hartowaniu, w domu albo w placówce, trzy rzeczy są kluczowe.

Po pierwsze: warstwy i izolacja. Wełna, polar, puch, a na końcu coś chroniącego przed wilgocią i wiatrem. Najważniejsze jest to, żeby od spodu było ciepło. Plastikowy leżaczek bez dodatkowej maty izolacyjnej może budzić wątpliwości, bo chłód „idzie” właśnie od dołu. Jeśli pod dzieckiem jest odpowiednio gruba warstwa, temat wygląda inaczej.

Po drugie: czas i reakcja dziecka. Hartowanie nie polega na tym, że wrzucamy malucha w zimno i czekamy, co będzie. Zaczyna się od krótkich wyjść, obserwuje się dłonie, kark, policzki, oddech i zachowanie. Jeśli dziecko jest spięte, płacze, nie może zasnąć, to nie jest hartowanie, tylko stres.

Po trzecie: warunki dnia. Nie tylko temperatura na termometrze, ale też wiatr, wilgotność i jakość powietrza. To akurat mocna uwaga z komentarzy: „od października do maja mamy tragiczną jakość powietrza”. I choć brzmi ostro, niestety jest prawdą. Jeśli jest smog, drzemka na dworze raczej nie pomaga. Wtedy lepiej zostać w środku albo wybrać porę dnia, gdy powietrze jest czystsze.

Smog, zimno i bezpieczeństwo. O co warto dopytać w przedszkolu

Gdybym miała dziecko w grupie, która śpi na tarasie, nie pisałabym od razu skargi ani nie klaskała na stojąco. Zrobiłabym coś prostszego: zapytałabym o procedury. To normalne, że rodzic chce wiedzieć, na jakiej zasadzie placówka podejmuje decyzje o drzemce na zewnątrz.

Co konkretnie warto ustalić:

  • jaka jest minimalna temperatura i granica wiatru, przy których dzieci śpią na zewnątrz.
  • jak wygląda izolacja od podłoża. Same kołdry na leżaku mogą nie wystarczyć, a mata termoizolacyjna zmienia sprawę.
  • jak sprawdzają jakość powietrza. W wielu miastach są aplikacje i czujniki, które dają jasny sygnał, kiedy lepiej nie wychodzić.
  • jak reagują, gdy któreś dziecko nie chce spać na dworze. Dobrze prowadzona praktyka zawsze zostawia miejsce na indywidualne potrzeby.

Ja widzę w tym poście Norlandii sporo dobrej intencji. Widzę też, że część obaw jest realna, a nie histeryczna. I chyba właśnie o to chodzi w takich internetowych burzach: żebyśmy, zamiast kłócić się o to, kto ma rację, zaczęli rozmawiać o warunkach, granicach i sensie.

Na koniec zostanę przy jednym wniosku, który powtarzam sobie od lat. Dzieci są z natury bardziej odporne, niż nam się wydaje, ale dorosłe decyzje muszą być mądre. Spanie na dworze może być świetne, jeśli stoi za nim wiedza, obserwacja i troska. Może też być pustą pokazówką, jeśli robimy to, „bo w Skandynawii tak robią”. Dlatego, zamiast oceniać po jednym zdjęciu, wolę dopytywać, sprawdzać i patrzeć, jak czują się dzieci.

Zobacz też: „Przedszkola powinny być czynne do 19”. Usłyszałam rozmowę dwóch matek i zamurowało mnie

Reklama
Reklama
Reklama