Reklama

Bo to ona chroni go przed tężcem – śmiertelną chorobą. Zarażony ma przed sobą kilka dni. Ale tak nie musi być, przecież wystarczy jedna szczepionka. Ta jedna może być właśnie od ciebie. Zafunduj ją i uratuj dziecko.
Raj na ziemi, w którym ludziom przyszło żyć jak w piekle. To Demokratyczna Republika Konga, środek Afryki. Wydawałoby się, że to kraina miodem i mlekiem płynąca. Bo żyzna ziemia, jeziora pełne ryb, bujne lasy, a do tego kopalnie diamentów... Ale to właśnie DR Konga znajduje się na długiej liście państw, w których dzieci umierają na tężec – na całym świecie to 140 tysięcy noworodków rocznie. A przecież szczepionka kosztuje tak niewiele. To tutaj do nielicznych ośrodków zdrowia trafiają dzieci z brzuszkami jak bębenki. Spuchły im z głodu. Ich niedożywione mamy straciły pokarm albo w ogóle go nie miały. To tutaj na ulicach pojawiają się plakaty ze zdjęciem tulących się i radosnych par. Temu niby normalnemu widokowi przeczy napis: „Mężczyzno, miłość można wyrażać nie tylko poprzez gwałt”. To tutaj w ciągu ostatnich 10 lat zginęło pięć milionów ludzi, głównie kobiet i dzieci, a miliony zostały zmuszone do ucieczki. Przez wojny i grasujące grupy rebeliantów. I to tutaj ludzie na pytanie, czego potrzebują najbardziej, mówią: „Spokoju, by żyć”. Bo na razie robią wszystko, by przynajmniej przeżyć.

Reklama

Mała Esta
Goma, stolica prowincji Kiwu Północne. Przed chwilą samochodami UNICEF przekroczyliśmy granicę z Rwandą. To nasz pierwszy dzień w Kongu. Ulice, mury – wszystko czarne – wszędzie jakby rozrzucony gruz… – To lawa. Sześć lat temu wybuchł wulkan, który zniszczył to miasto do szczętu – wyjaśnia kierowca. – Tysiące ludzi straciło wtedy dach nad głową.
Ośrodek zdrowia. Kilka budynków, bardziej baraki. Pośrodku klepisko. Trafiają tu matki ze skrajnie niedożywionymi maluchami. Ostatnio jest ich coraz więcej. Dzieci są wyczerpane, ale w sumie mają... szczęście. Bo gdy nabiorą ciałka, czeka je seria szczepionek dla dzieci – przeciw polio, odrze, błonnicy. Dla nich to przepustka do życia. Lekarze mają nadzieję, że będą mogli powtórzyć szczepienia. Choć szansa jest niewielka. Wiedzą, że na żadną z tych kobiet nie czeka biały domek z firankami w oknach. Gdzie rzuci je los? Czy ich maluchy skończą pięć lat? Już wiemy, że w Kongu jedna piąta dzieci nie dożywa piątych urodzin.
Wśród maluchów biegających po „dziedzińcu” pojawia się Esta. Ma cztery lata, a wygląda na dwa i pół. Drobniutka. Uśmiecha się radośnie, ufnie podchodzi do obcych z Polski. Szybko uczy się naszych imion: Gosia, Magda, Agata. „Słodka” to kolejny polski wyraz, który powtarza bezbłędnie. I jeszcze zdanie: „Pojedziesz z nami do Polski?”. Z idealnym akcentem. Po chwili dołącza do grupy kobiet, które po kolacji (ryż i fasola), specjalnie dla nas, roztańczyły się i rozśpiewały. Razem z nimi wielkooka gwiazdeczka. Patrzę na malutką z podziwem. Gdyby mieszkała w Polsce, chodziłaby do przedszkola. Takiego, w którym dzieci uczą się języków obcych. I do tego zajęcia w kółku tanecznym i występy w teatrzyku. Jestem pewna, że byłaby najlepsza. Esta, dziewczynka z Konga. Chciałam o niej opowiedzieć…

Magda z unicef
Bukavu, stolica prowincji Kiwu Południowe. Miasto w kolorze gliny. Brązowo-żółte ulice, takie same domy (z desek lub glinianych cegieł), tylko kobiety w bajecznie kolorowych sukniach. W porze deszczowej drogi zamieniają się tu w błotnistą breję. Ludzie grzęzną w niej po kostki. Gdy nie pada, wysoko w powietrzu unosi się kurz.
Ośrodek prowadzenia ciąży. Najlepszy w mieście, zapewne w całej prowincji. Skromnie wyposażony, ale schludny. Miesięcznie rodzi się tu sto maluszków. Przed budynkiem kolejka kobiet z brzuszkami. Czekają na szczepienie przeciw tężcowi. – To jedyny sposób, by ustrzec dziecko przed tą straszną chorobą – tłumaczy Magda Hernandez z polskiego UNICEF, mama dwójki małych dzieci. – Szczepiąc przyszłą mamę, zabezpiecza się jednocześnie maluszka. Bo w Afryce kobiety rodzą w domu. Żadna nie przejdzie 10, 15, 20 km do szpitala, gdy poród tuż-tuż. A dojechać nie ma jak. Ani tu dróg, ani kolei.
Afrykański dom. Właściwie lepianka pokryta liśćmi bananowca. W środku klepisko, koc zamiast łóżka. Nie ma prądu, bieżącej wody. W takich warunkach nietrudno o zakażenie. Wystarczy przeciąć pępowinę brudnym nożem. Bakteria, która wywołuje tężec, atakuje maluszka natychmiast, pozwalając rozwinąć się chorobie w ciągu kilku dni. Jeśli rodzice szybko nie zawiozą dziecka do szpitala, szansa na jego przeżycie jest niewielka. Maleństwo umiera w cierpieniach, kurcząc się z bólu, który rozrywa mięśnie i nie pozwala oddychać. Szczepionka chroniąca przed tężcem kosztuje mniej niż złotówkę!
– Ta część Konga jest najbardziej zagrożona tężcem. Ponad połowa kobiet w ciąży nigdy nie była szczepionych przeciw tej chorobie – mówi Magda. – Niektóre rejony są tak niedostępne, że można się tam dostać wyłącznie helikopterem. Nasi wolontariusze dowożą szczepionki autem, rowerem, łodzią, czym się da. Wszystkie dostarcza UNICEF. Także lodówki do ich przechowywania
i środki na transport. Rząd kongijski nie ma pieniędzy na leki. Starcza tylko na pensje dla lekarzy.
UNICEF walczy z tężcem od 1999 roku, w 58 krajach na całym świecie. W ramach kampanii „Eliminacja tężca matek i noworodków” udało się zaszczepić 70 mln kobiet, które spodziewały się dziecka! Efekt? Już jedenaście państw uwolniono od tężca, wkrótce dołączy do nich sześć kolejnych! Kilka lat temu UNICEF zyskał sprzymierzeńca w walce z tą chorobą. Pampers połączył siły z UNICEF, prowadząc światową kampanię „1 paczka = 1 szczepionka” (szczegóły w ramce). W Polsce akcja rusza już 1 czerwca!
– Czyli jest też szansa dla Konga? – pytam Magdę. – Tak, jest szansa, choć nie uwolnimy Konga od tężca w ciągu roku czy dwóch lat. Ale gdy patrzę, jak zorganizowany jest tutaj UNICEF, z jakim oddaniem tutejsi pracownicy walczą o tę sprawę, właściwie o każdą, bo i o szczepienia przeciw odrze, dożywianie dzieci, szkoły, to jedyne, czego teraz pragnę, to wrócić do Polski i pomagać im z całych sił. Zbierać pieniądze, gdzie się da. Bo wiem, że UNICEF, tutaj w Afryce, bez naszej pomocy niewiele będzie mógł zrobić.

Jaya Kanadyjczyk
Wyboista droga z Bukavu do Uviry. Wokół malownicze góry. Raj na ziemi. Kierowcy jednak pędzą na złamanie karku, by zniknąć stąd tak szybko, jak się da. Tydzień temu ostrzelano tu samochód. W raju szybko się zapomina, że tu ciągle trwają walki.
– Dlaczego w takim pięknym miejscu ludzie cierpią głód? Dlaczego dzieci umierają na choroby, które można leczyć? – zasypujemy pytaniami Jayę, Kanadyjczyka, który od czterech lat pracuje
w Kongu, od pół roku w UNICEF w Gomie. – W tym kraju żyje prawie 70 milionów ludzi, w tym dwa tysiące lekarzy. Służba zdrowia? Jaka? W Uvirze jest jeden szpital, a w rejonie 200 tysięcy ludzi. W okolicy są małe ośrodki zdrowia, ale jak one działają bez leków? W wielu nie ma też miejsc – w jednym łóżku leżą dwie, trzy kobiety z dziećmi. I nie są to jeszcze najgorsze warunki.
To nie wszystko. Dzisiejsze Kongo to kraj rozgrabiony najpierw przez kolonistów. Do bie-dy dołożyły się dwie wojny,
w które zaangażowali się liczni sąsiedzi, rebelie, konflikty zbrojne trwające do dzisiaj. Etniczne czystki, zbiorowe gwałty… Czy komuś zależy na spokoju w Kongu? Trudno w to uwierzyć. Po dwóch godzinach zjeżdżamy z gór. Po raz pierwszy jedziemy asfaltową drogą. W Demokratycznej Republice Konga jest ich zaledwie 300 km. To kraj dziewięć razy większy niż Polska.

Reklama

Jambo
Po trzech dniach mamy kryzys. Ogrom ludzkiej biedy i nasza bezsilność. Bo jeśli nawet oddamy wszystko, co mamy przy sobie, nie zmieni to sytuacji. W takie miejsca jak Kongo nie przyjeżdża się bezkarnie. Ten smutek zostanie. Wiem, co mi nie pozwoli zapomnieć o Kongu. Uśmiech. Tylu uśmiechniętych ludzi nie widziałam nigdzie indziej. Także w obozie uchodźców, gdzie żyje się z godziny na godziny, moje „jambo”, czyli „dzień dobry” w tutejszym języku, wywoływało uśmiech. Radosny. Bo śmiały się im także oczy.

Reklama
Reklama
Reklama