Reklama

I wiecie co? Późniejsza matura, obrona pracy magisterskiej, a potem doktorskiej – nie dały mi tyle satysfakcji, co bycie mamą. Dziś nikt już nie pamięta, że blisko 20 lat temu wróżono mi śmierć za życia… Najgorsze, że wtedy prawie w to uwierzyłam! Na przekór tym wszystkim przepowiedniom: mam cudowną rodzinę i dom oraz pracę, o której marzyłam. I nie, nie żyję w złoto-różowej bajce, bo właśnie dowiedziałam się, że mam nowotwór i czeka mnie operacja głowy.

Reklama

Moje dziecko już sobie poradzi

Cholera, nawet w obliczu tej trudnej dla nas sytuacji przychodzi mi do głowy myśl, że… nawet jeśli zdarzy się najgorsze, to mój synek nie ma 5 czy 10, a prawie 20 lat. I na pewno sobie beze mnie poradzi. Na pewno lepiej niż gdyby był maluchem w wieku dzieci, które mają moje rówieśniczki. Jest bardzo dojrzały. Starałam się wychować go tak, żeby był silny i mądry. I nigdy nie słuchał ludzi, którzy mówią: „to koniec”, „pozamiatane”, „nigdy już nie będzie dobrze ani normalnie”.

Tak dla jasności – wcale mi się na tamten świat nie spieszy – i tak jak wszyscy moi bliscy wierzę, że operacja się uda i będzie git. W każdym razie żaden lekarz nie postawił na mnie krzyżyka. W przeciwieństwie do wielu osób na wieść o tym, że w klasie maturalnej urodzę dziecko…

Oczywiście, że to była wpadka!

Spokojnie, nie będę nawet próbować przekonywać Was, że w wieku 18 lat zaszłam w planowaną ciążę… Ja: dziewczyna w glanach, zawsze ubrana na czarno, biegająca z koncertu na koncert i czytająca książki całymi nocami. Miałam chłopaka, którego kochałam (wiecie, tak jak się kocha w wieku nastu lat). I zaliczyliśmy klasyczną wpadkę.

Długo nie mogłam w to uwierzyć. Nie wiem czemu, ale wtedy wydawało mi się, że takie rzeczy zdarzają się gdzieś na wioskach, gdzie rumiane dziewuchy nie mają żadnych ambicji ani wyobraźni. Myślałam tak, bo byłam jeszcze dzieciakiem, może całkiem inteligentnym, ale zupełnie niemądrym.

Paweł też był dzieciakiem. Przeraził się, ale oficjalnie oświadczył mi się i obiecał, że będzie ze mną do końca życia. Jego i moi rodzice byli bardziej sceptyczni. Kiedy opadł kurz po tym, jak obwieściliśmy „radosną nowinę”, podczas familijnej narady ustalono, że ze ślubem lepiej będzie poczekać. Nie mniej, Paweł uznał synka, a jego rodzice – uznali wnuczka.

Byłam przerażona

Decyzja o tym, że urodzę dziecko, nie wynikała z tego, że byłam wierząca. Nie byłam. Po prostu nie wyobrażałam sobie aborcji. Miałam mętlik w głowie, bo wydawało mi się, że wszyscy tego ode mnie oczekują. Że pewnego dnia przyjdę do szkoły bez brzucha i napiszę maturę najlepiej w szkole.

Bałam się porodu i tego, co będzie potem. Czy dam radę być mamą. Czy moje dziecko będzie mnie kochać i lubić. Czy dam mu wszystko to, co potrzebuje. Kiedy pierwszy raz wzięłam go na ręce – cały strach zniknął. Poczułam się najsilniejszą i najszczęśliwszą dziewczyną świata.

Wojtuś przyszedł na świat wiosną. Mieszkaliśmy w moim rodzinnym domu. Mój synek i ja. Pierwszy rok od jego narodzin należał tylko do nas. Moja mama do dziś wypomina mi, że nie dałam jej nacieszyć się wnuczkiem-niemowlęciem. Zaganiała mnie do nauki, a ja świetnie sobie dawałam radę – i z opieką nad synkiem, i z nauką. Uwielbiałam patrzeć, jak się zmienia, uwielbiałam pokazywać mu świat. Codziennie byliśmy na długim spacerze (ku przerażeniu obu babć)… Po prostu chciałam być tylko z nim.

Kiedy zbliżał się maj i pierwsze urodziny Wojtusia, wyjaśniłam mu, że muszę zdać maturę i egzaminy na studia. I że potem pewnie będzie musiał iść do żłobka. I że jak oboje będziemy trzymać za siebie kciuki, to damy radę najlepiej. I daliśmy.

Żaden czarny scenariusz się nie sprawdził

Kiedy kończyłam studia – on kończył przedszkole. Uczyliśmy się pilnie, oboje. Odpoczywaliśmy też oboje. Regularnie widywał się z tatą, choć moje drogi z Pawłem ewidentnie się rozeszły. Tak miało być. Poznał dziewczynę, ożenił się.
Okazało się, że nie muszę szukać pracy, bo zaproponowano mi etat na uczelni. Pod warunkiem, że będę robić doktorat. Oczywiście się zgodziłam. Paweł i Gośka oraz dziadkowie wreszcie mieli więcej czasu by pobyć z moim synkiem. Ale i tak to my byliśmy ze sobą najbliżej.

Kiedy Wojtuś miał 8 lat, poznałam Marka. Polubili się. Po dwóch latach wzięliśmy ślub. Dziś wiem, że nie mogłabym wymarzyć sobie lepszego męża. Mam tyle szczęścia… I wiem jedno: to szczęście byłoby niemożliwe, gdyby nie Wojtek. To on sprawił, że w moim życiu wszystko tak cudownie się ułożyło. Bo to on pokazał mi, czym jest ta wyjątkowa miłość, odpowiedzialność i odwaga.

Życzę wszystkim cudownej wiosny i pewności, że wszystko będzie dobrze. Nie słuchajcie jak ktoś kracze, już lepiej posłuchać śpiewu ptaków.

Basia

Piszemy też o:

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama