Reklama

Postanowiłam napisać do Państwa, bo po ostatnim weekendzie, który miał być dla mnie relaksem, nadal nie mogę się pozbierać. Wszystko przez rozpieszczone bachory i ich nieodpowiedzialnych, bezradnych rodziców! Zaczęło się normalnie – razem z przyjaciółką wsiadłyśmy do pociągu relacji Warszawa-Gdańsk, żeby na dwa dni oderwać się od rzeczywistości. Miałyśmy nadzieję, że przez te kilka godzin podróży odpoczniemy, pogadamy o głupotach i zbierzemy siły na zwiedzanie. Jak bardzo się pomyliłyśmy!

Reklama

Dzieci jak huragan, rodzice mają wszystko gdzieś

Pociąg nowoczesny, wygodny, cichutki – od czasów, kiedy sama jeździłam z synkiem na wakacje, wiele się zmieniło na lepsze. Niestety wychowanie dzieci też się chyba zmieniło, i to na dużo gorsze! Zajęłyśmy z Moniką swoje miejsca i podekscytowane czekałyśmy, aż pociąg ruszy. Pierwsze złe przeczucie dopadło mnie, kiedy miejsca naprzeciwko nas zajęła młoda kobieta z nadaktywnym chłopaczkiem. Na oko pięciolatek cały czas podskakiwał, śmiał się histerycznie albo wyrywał matce torebkę z chrupkami. Robił przy tym do nas dziwne miny. To nie wróży nic dobrego – pomyślałam. Miałam jednak nadzieję, że matka jakoś go okiełzna...

Potem do wagonu wsiadła jeszcze rodzina z kilkuletnimi bliźniaczkami i rodzice z nieco starszym chłopcem i małą dziewczynką. Od razu zrobiło się gorąco! „Ja tu usiądę! Nieee, to moje miejsce! Mamooo, daj kanapkę!”. Boże miłosierny, jak ta dzieciarnia zaczęła się wydzierać! To nieprawdopodobne, ale nie chciałam wierzyć, żeby coś takiego miało trwać przez całą podróż. Rodzice przecież muszą jakoś zareagować, zrobić coś. Cokolwiek! Tak sobie myślałam, o ja naiwna...

Ruszyliśmy i było tylko gorzej. Najpierw bliźniaczki zaczęły szarpać się za włosy, biegać między fotelami i bić się. Tak, to nie pomyłka – okładały się pięściami po plecach jak oszalałe! Rodzice coś tam przebąkiwali, parę razy zawołali je na miejsca, ale w sumie chyba byli bardziej zajęci swoimi telefonami niż dziećmi Łatwo było przewidzieć, że nadaktywny chłopczyk, ten od dziwnych min, szybko podchwyci temat i zacznie szaleć razem z nowymi koleżankami. No i oczywiście, stało się. Mniej więcej od dziesiątej minuty podróży po wagonie przetaczała się fala tsunami – wrzask, ryk, pisk, plucie i szarpanina. Dookoła latające chrupki. Dramat. Matka chłopczyka wyglądała na trochę zażenowaną, ale chyba nie umiała zapanować nad synalkiem. Reszta rodziców udawała, że nic nie widzi. Korciło mnie, żeby zwrócić któremuś uwagę albo złapać któregoś bachora i przywołać go do porządku. Monika mnie powstrzymała, jeszcze byłaby z tego większa awantura – powiedziała. Przyznałam jej rację i siedziałam cicho, przeklinając te wszystkie rozwydrzone dzieciaki w myślach...

Nie wiem, może ja jestem jakaś staroświecka, ale w moich czasach dzieciom dawało się w pociągu książkę, ewentualnie bawiło się w zgadywanki albo samemu czytało bajki. Teraz rodzicom chyba wydaje się, że skoro są wakacje, to dzieciom wszystko wolno. Wychowują rozpuszczonych, roszczeniowych ludzi, którzy nikogo i niczego nie będą szanować. Jestem załamana, bo jeśli tak to wygląda w większości rodzin, to daleko nie zajedziemy...

Janina

Zobacz też:

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama