Reklama

Ostatnio o tym rozmawiałyśmy. I Marta, i Małgosia odpowiedziały, że miały szczęśliwe dzieciństwo, ale kiedyś było inaczej. Że kiedyś pieniądze nie liczyły się tak bardzo! Zaniemówiłam. One myślą, że kiedyś ludzie dostawali wszystko za darmo… I dlatego kupno zimowych butów kosztowało nas tyle wyrzeczeń? Czy gdyby wszystko było za darmo albo byłoby tanie – jedlibyśmy na zmianę kopytka i naleśniki?

Reklama

Mają, a narzekają

Moje córki kojarzą te kopytka i naleśniki z pysznym jedzonkiem z dzieciństwa. I chętnie robią je u siebie w domach, ale nie dlatego, że nie stać ich na wołowinę, świeże ryby, awokado czy sezonowe owoce przez okrągły rok. A narzekają, że nie stać ich na jadanie w restauracjach tak często, jak tego by chciały.

Obie nie muszą się martwić o buty dla swoich dzieci. A narzekają, bo te, o których marzą moje wnuki, kosztują bardzo dużo. Tak samo jeśli chodzi o kurtki czy plecaki. Mają w sklepach jednorazowe pieluchy. A narzekają, że kupowanie na co dzień tych najlepszych – przekracza ich możliwości finansowe.

Marta prowadzi z mężem sklep spożywczy, Małgosia i jej mąż są nauczycielami. Uważam, że obie rodziny mają bardzo przyzwoite dochody. Do tego dostają jeszcze co miesiąc po 1000 zł na dzieci (mam czworo wnuków).

Ile pieniędzy starczyłoby im na wszystko?

Zapytałam, jaki miesięczny budżet sprawiłby, żeby byłyby zadowolone. Obie uznały, że trudno powiedzieć, bo wszystko drożeje: począwszy od pieczywa po raty kredytu. Ale że 20 tysięcy miesięcznie powinno starczyć na bieżące rzeczy i na to, by coś odłożyć.

Mówiąc to, naprawdę miały żal do świata, że co miesiąc mają do rozdysponowania po ok. 10 tys. zł. Czyli „zaledwie” połowę tego, co by chciały.

Też wolałabym robić im kanapki z szynką niż z pasztetową

Wiadomo, że każdy chce dla swojej rodziny jak najlepiej. Ja też wolałabym robić swoim dzieciom kanapki z szynką niż z pasztetową czy z samym ogórkiem. Ale – tak jak większość matek – nie narzekałam. Szynka, którą udało się kupić na Wielkanoc, smakowała nam wtedy za to dużo bardziej niż teraz.

Udało nam się z mężem – za to, co zarabialiśmy (ja jako nauczycielka, on jako kierowca) – utrzymywać rodzinę. Nigdy nikt nie był głodny. Ani nie chodził w zniszczonych ubraniach i butach. Obie córki nie zawsze dostawały na urodziny czy gwiazdkę to, co chciały – ale potrafiły też cieszyć się z prezentów, na które było nas stać. Długo jeździliśmy autobusami, nie mając własnego samochodu. Długo nie mieliśmy telefonu w domu. I żyliśmy.

Spotykaliśmy się w gronie rodziny i przyjaciół, wyjeżdżaliśmy na wakacje na wieś (a nawet jeśli nie, to spędzaliśmy dnie nad pobliskim jeziorem). Dziś – jeden samochód i telefon na rodzinę – brzmi jak żart. A ludzie i tak spotykają się i rozmawiają rzadziej…

Ciągle mało!

Nie zazdroszczę młodym czasów. Pandemia, wojna, drożyzna – nie nauczyły ich cieszyć się z tego, co mają. Ze zdrowia, spokojnych nocy, zaopatrzonej (mimo wszystko) lodówki i spiżarni. Tak jak ubogie w rzeczy materialne dzieciństwo – nie nauczyło ich doceniać, że całe państwo wspiera teraz ich rodziny.

Uważam, że ani 500 plus, ani inne dodatki dla rodzin z dziećmi nie mają sensu. Dzieci wcale nie rodzi się więcej. A ludzie i tak niezadowoleni, bo im ciągle mało pieniędzy. I tylko chcą ich coraz więcej. Zarówno ci, którzy pracują, jak i ci, którzy wolą być na utrzymaniu podatników. Moje córki uważają, że 500+ powinno być tylko dla pracujących i dużo wyższe – bo wtedy poznikałyby wszystkie „darmozjady”. A one byłyby spokojniejsze o to, że uda im się wykształcić dzieci. My z mężem zapewniliśmy im studia bez pomocy innych podatników.

Uważam, że te dodatki dla rodzin to zwykła kiełbasa wyborcza, za którą wszyscy płacimy. Ale nie narzekam.

Nie mamy z mężem tak wygórowanych potrzeb jak rodziny moich córek. W związku z ich „problemami finansowymi” nawet nie śmiem prosić, by np. na święta zrobiły choć po jednej sałatce. To my wyprawiamy święta na 15 osób (prócz rodzin naszych córek będzie jeszcze nasze rodzeństwo). Sporo wydajemy, ale to w końcu święta. I bardzo się cieszę, że możemy się wtedy spotkać. Że będę mogła patrzeć, jak cała czwórka moich wnucząt zajada się sernikiem na zimno, który robię od ponad czterdziestu lat… Martwi mnie tylko, że Marta i Małgosia znów będą się licytować, której jest ciężej…

Halina

Piszemy też o:

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama