Kazali jej rodzić naturalnie, zamiast skupić się na ratowaniu jej życia” – opowiada w rozmowie z serwisem kobieta.onet.pl Janusz, narzeczony 34-letniej Justyny. 34-latka po raz pierwszy trafiła do szpitala w listopadzie 2020 roku. Stwierdzono infekcję bakteryjną i wdrożono leczenie, choć bakteria miała być oporna na zastosowany antybiotyk. Po dwóch tygodniach Justynę wypisano ze szpitala i zalecono kontrolę u ginekologa.

Reklama

Podczas kontroli lekarz nie zauważył niczego niepokojącego, jednak jeszcze tego samego dnia, 9 grudnia, Justyna zgłosiła się do szpitala z powodu sączenia się wód płodowych.

Justyna zmarła, bo lekarze zwlekali z cesarskim cięciem?

„Znowu znaleziono jakieś bakterie. Spędziła noc na oddziale, a następnego dnia, tuż po 8 rano, zrobiono jej następne badania. Wyniki były złe. W SMS-ach napisała mi, że zemdlała w toalecie, że ma biegunkę, gorączkę, ból krzyża” – opowiada na łamach Onetu narzeczony Justyny.

U Justyny stwierdzono sepsę. Gdy Janusz próbował dowiedzieć się, jaki jest stan jego partnerki, miał słyszeć, że „jeszcze nie urodziła”. Jego zdaniem lekarze, zamiast walczyć z infekcją i ratować Justynie życie, czekali, aż zacznie rodzić naturalnie – mimo wcześniejszego obumarcia płodu. 10 grudnia w jej karcie odnotowano poród martwego płodu przez cesarskie cięcie. Dzień później Justyna zmarła.

Sprawę umorzono

Partner zmarłej 34-latki zawiadomił prokuraturę o możliwości popełnienia przestępstwa, jednak w listopadzie 2021 roku sprawę umorzono. Jak twierdzi prawniczka Jolanta Budzowska, „ta sprawa jest niemalże bliźniacza do sprawy Izabeli z Pszczyny”. Obecnie mężczyzna walczy o odszkodowanie. Wciąż może on walczyć o sprawiedliwość na drodze cywilnej.

Zobacz także

Źródło: kobieta.onet.pl

Zobacz także:

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama