Uwierzycie, że jeszcze trzy lata temu Lena była samotną mamą, bez pracy, znajomych i pomysłu na to, gdzie chce mieszkać i co chce robić w życiu? Tak – mnie też było w to trudno uwierzyć. Magda to żywy przykład na to, że nie ma takich życiowych dołów, z których nie można byłoby się wygrzebać – trzeba tylko – to banalnie brzmi, ale sprawdza się w praktyce – wierzyć w siebie.

Reklama

Dzisiaj Lenę znają prawie wszyscy w parentingowej blogosferze i to nie tylko dlatego, że pisze świetnego bloga, lecz także dlatego, że jest współorganizatorką spotkań dla blogerek, np. B(L)OGinie. Poza tym działa lokalnie, na rzecz poznańskich mam, do tego jest copywriterem-freelancerem, pełnoetatową mamą dla dwóch synów, doulą – czyli mówiąc jednym słowem (a w zasadzie to dwoma): wulkanem energii. Nawet jak stoi, to biegnie.

Zapraszam na jej bloga: Matka wygodna, na którym Lena przekonuje, że matka wygodna to też człowiek!

Jesteś blogerką i pełnoetatową mamą...

Jestem mamą pełnoetatową, ale zawsze mówię, że najpierw jestem kobietą, a potem dopiero mamą. Wiele kobiet zatraca się w macierzyństwie, w momencie kiedy rodzi się im dziecko, dostają pieluszkowego zapalenia mózgu. U mnie tak się nie stało. Wręcz przeciwnie, u mnie macierzyństwo dało mi kopa, żeby zrobić coś z samą sobą: zaczęłam pisać, zaczęłam bardziej wychodzić do ludzi, interesować się nowymi rzeczami, np. fotografią.

Na twoim blogu jest też zakładka „Doula”. Czy to twoje własne macierzyństwo było bodźcem do zajęcia się doulowaniem?

Co dziwne nawet dla mnie, zostałam doulą, czyli asystentką rodzącej, jeszcze zanim sama byłam w ciąży, a raczej zanim jeszcze dowiedziałam się, że jestem w ciąży. Mieszkałam wtedy w Anglii i znajoma, która była w ciąży, nie umiała angielskiego, więc poprosiła, żebym towarzyszyła jej na badaniach i była z nią podczas porodu. Tak się to zaczęło i ciągnie się do dziś. Bycie doulą bardzo rozbudowało mnie jako człowieka. To piękny zawód.

Zobacz także

Wiele lat mieszkałaś w Anglii, tam urodził się twój starszy syn. Wróciłaś, bo zatęskniłaś za Polską?

Wyjechałam, gdy miałam 23 lata z myślą, że chcę mieć dziecko, a w Polsce nie było mnie na nie stać. Po pięciu latach wróciłam do Polski z trzyipółletnim synem, bo rozstałam się z jego tatą. Zaczynałam właściwie od nowa i musiałam mocno wziąć życie za łeb. Pochodzę z bardzo małej miejscowości i wiedziałam, że jeśli tam zostanę, to nie będę miała żadnych szans na rozwój, więc przeprowadziłam się do Poznania. Nie znałam tam nikogo, ale dałam sobie rok na ogarnięcie rzeczywistości. Znalazłam pracę, przedszkole dla syna. Byłam przed trzydziestką i zaczynałam prawie wszystko od nowa.

Wtedy jeszcze nie pisałaś bloga?

No coś ty, nie miałabym na to czasu. W tamtym okresie nieraz musiałam się mocno organizować, żeby umyć włosy! Ale choć nie pisałam bloga, to jedynym moim kontaktem ze światem był internet. Po roku mieszkania w Poznaniu poznałam mojego dzisiejszego męża. Na początku nie byłam przekonana do bycia z kimkolwiek w związku, wydawało mi się, że nie mam prawa wprowadzać nikogo nowego w życie mojego dziecka, ale w końcu dotarło do mnie, że muszę też myśleć o sobie, bo za kilka lat ono wyjedzie na studia, a ja zostanę sama z jakimś kotem na kolanach, na którego zresztą mam alergię. Bloga zaczęłam pisać po urodzeniu drugiego syna. Któregoś dnia po porodzie mój mąż zapytał mnie, co bym chciała w życiu robić, skoro już mam dość pracy w marketingu. Powiedziałam, że pisać, więc on otworzył mi komputer i powiedział: „No to pisz”.

Nie rezygnuj z siebie! - felieton Matki Wygodnej specjalnie dla Babyonline.pl.

Co ci daje pisanie bloga?

Hmm, ale w kolejności od najważniejszego? To najpierw chyba byłoby oderwanie od rzeczywistości. Albo nie: najważniejszy będzie jednak kontakt z ludźmi: rozmowy, wymiany opinii, ale też spotkania zupełnie w realu, tak jak np. z Martą, (autorką bloga Matka nie wariatka). Znajomość z nią też zaczęła się przez przypadek, a teraz to jest taka przyjaźń, że nieraz śmiejemy się, że się razem zestarzejemy. Znamy swoje dzieci, znamy swoich mężów. Kolejną rzeczą, jaką daje mi blog, w sumie tak samo ważną jak dwie poprzednie, to możliwość wypowiedzenia się i poznania lepiej siebie i innych ludzi.

[CMS_PAGE_BREAK]

Oprócz tego, że jesteś blogerką, jesteś jedną z organizatorek B(L)OGogiń – spotkań blogerek. Pierwsze odbyły się we wrześniu w Poznaniu, Gdańsku i Warszawie. Kolejne są w planach. Opowiedz o nich coś więcej.

Jeszcze w 2013 r. wymyśliłyśmy z Martą bardzo ambitny plan, żeby zorganizować warsztaty dla blogerek: z fotografem, informatykiem, którzy mieli podpowiedzieć od technicznej strony, jak działać w internecie. Wydawało nam się to superpomysłem, ale już po samym spotkaniu, które odbyło się w lutym, okazało się, że większość zaproszonych blogerek spodziewała się czegoś zupełnie innego. Dla nich najważniejsze było to, żeby spotkać się, pogadać, wypić razem kawę i ewentualnie wymienić się doświadczeniami: „Udało mi się ustawić w HTML-u to i to, i to”. Z kolei my nie chciałyśmy poprzestać tylko na tym, bo tak kawowo-plotkarsko wygląda większość blogerskich spotkań.

A jak chciałyście, żeby wyglądało wasze?

Inaczej :) Zmieniłyśmy więc formułę, ale nie do końca. B(L)OGinie pozostały warsztatami, ale już nie technicznymi, ale kobiecymi. Wymyśliłyśmy, że to będą spotkania, na których blogerki będą mogły oderwać od codzienności i co ważne: oderwać od dziecka. Mam alergię np. na sformułowania: „Idą NAM ząbki”, dlatego chciałam bardzo, żeby dzięki tym spotkaniom blogerki na nowo poczuły, że przede wszystkim są kobietami, a nie mamami. Zaprosiłyśmy prelegentów: kosmetyczkę, stylistę, dietetyka, i rozpuściłyśmy wici o spotkaniu. Na 45 miejsc miałyśmy ponad 300 zgłoszeń.

Jak wybierałyście gości?

Nie chciałyśmy, żeby ktoś zarzucił nam, że tworzymy kółka wzajemnej adoracji, dlatego postanowiłyśmy zrobić losowanie. I to był bardzo zły pomysł.

Dlaczego?

Hm, jakby to ładnie ująć w słowa? Może tak: wbrew powszechnemu mniemaniu 99 procent blogerek naprawdę na takie spotkania nie przyjeżdża po prezenty od sponsorów - naprawdę mało komu chciałoby się po szampon jechać przez pół Polski. Ale nie oszukujmy się, jest jeszcze ten 1 procent blogerek, które mają bardzo roszczeniową postawę i które po nawet najfajniejszym spotkaniu będą narzekać, że nie było cateringu, miejsc parkingowych albo, że ręcznie pleciony wiklinowy koszyk, jaki dostały w prezencie, nie pasuje do wystroju ich mieszkania.

Rozumiem, że tak właśnie zdarzyło się po B(L)OGiniach.

To jedna z zasad, której nauczyłam się pracując w marketingu: nawet jeżeli 10 zadowolonych osób napisze same pochwały, to ta jedna niezadowolona może popsuć opinię nawet najfajniejszej inicjatywie. Na szczęście wszyscy, którzy mają do czynienia z internetem wiedzą, że zamieszczone tam negatywne opinie trzeba dzielić nawet nie przez dwa, ale przez dwadzieścia.

Wróćmy jeszcze na chwilę do bloga. Zauważyłam, że coraz mniej piszesz o rodzicielstwie. Dlaczego?

Tak jak mówiłam na samym początku, przede wszystkim jestem kobietą :) Ale tematyka zmienia się też dlatego, że oczekują tego ode mnie też moje czytelniczki. Kiedy np. dziewczyna, która czyta mój blog, pisze do mnie i zwierza mi się, że np. rodzony ojciec złamał jej szczękę, to co ja mogę zrobić? Nie mogę jej przytulić, jedyne co mogę, to opisać jej historię. Mój blog nie jest moim pamiętnikiem. To miejsce, które tworzę nie tylko ja, ale i moje czytelniczki.

Reklama

Czytaj więcej wywiadów z mamami-blogerkami: Tydzień z blogerką na Babyonline.pl

Reklama
Reklama
Reklama