W domu to bardziej skomplikowane. Rzeczy prowadzą własne życie. Kiedy na chwilę odwracamy wzrok, przemieszczają się, a czasem tajemniczo rozmnażają się same z siebie. Jak w średniowiecznych wierzeniach kijanki z błota, tak w mieszkaniu z kurzu lęgną się samotne skarpetki, gumki do włosów (może to forma przetrwalnikowa czegoś groźniejszego, która tylko czeka pod kanapą, żeby się wykluć?), nocą spod mebli wytaczają się nieprzebrane ilości piłeczek – do ping-ponga, golfa i te skaczące, które koty i dzieci lubią najbardziej. W szafach zalęgły się swetry, torebki i szaliki. Mniej widoczne niż mole, bo na szczęście nie fruwają, za to podstępnie zajmują miejsce, wijąc gniazda. W kuchni królują pojemniczki próżniowe, dzbanki i miseczki. Czy ja naprawdę kiedyś myślałam, że potrzebuję trzech dzbanków do kompotu? Kto podstępnie dawał mi te wszystkie solniczki? Skąd plastikowe pokrywki, które do niczego nie pasują? – Jest teoria, że zaginione skarpetki zmieniają się w pokrywki – twierdzi Mąż z kamienną twarzą.

Reklama

No i wreszcie pokój Dzieci. Terra incognita. Tu mieszkają smoki. Nie tylko te pluszowe. I kto wie co jeszcze… Na ten widok zawsze przypominam sobie stada owiec, przepuszczane przez pałace francuskich arystokratów, kiedy nie dało się już w nich mieszkać. Owce zżerały śmieci i pałac był jak nowy. Przydałoby mi się stado owiec. A przynajmniej jedna. Ostatecznie koza. Koty, niestety, nie sprawdzają się w tej roli.

Od tygodni porządkujemy i sortujemy. To absolutnie zostaje – ukochana pluszowa panda wielkości dwulatka, bez nosa, ale z malowniczo rozprutymi szwami, zaproszenie na piąte urodziny koleżanki z przedszkola, pamiątka z gór – nadtłuczona szklana kula z pingwinem w środku (czyżby szkolna wycieczka do Poronina zahaczyła o Antarktydę?). To oddajemy znajomym dzieciom – loteryjki, puzzle, nietknięte zestawy do robienia biżuterii, kucyki-syrenki jak ze snu szalonego genetyka i raz użyte farby do malowania na koszulkach. To na śmietnik – kilogramy skamieniałej ciastoliny, różowy koń o grzywie ostrzyżonej w irokeza. Nawet stado owiec nie dałoby sobie z tym rady, tu trzeba by stada mechanicznych owiec-robotów o stalowych szczękach.

I nagle okazuje się, że pokój Dzieci ma podłogę i to całkiem ładną, gdy nie pokrywa jej gruba warstwa wszystkiego. Zza sterty papierów i kubków z wypisanymi długopisami wyłania się okno. Szafki są zaskakująco przestronne. Spod stosu ubrań wynurza się pianino, a pod pluszakami, jak się okazuje, jest jakieś łóżko. A nawet dwa. Ekipa porządkowa obrzuca pokój fachowym spojrzeniem i… – Teraz to ja mogę tu mieszkać! – oznajmia Syn. – No właśnie. Po co się wyprowadzać? Przecież tu jest całkiem dużo miejsca – dodaje Mała Zo. – A te rzeczy w pudłach moglibyśmy po prostu trzymać w nowym mieszkaniu.
Po namyśle, chyba jestem za.

Reklama

Najnowsze felietony Antoniny Kozłowskiej znajdziesz w aktualnych numerach miesięcznika „Twoje Dziecko”

Zobacz także
Reklama
Reklama
Reklama