Ja kontra świat – felieton czytelniczki
Już dwunasta! – krzyczę z kuchni. Nie mam zegarka, ale nie dlatego, że nie liczę czasu. Dziecko liczy go za mnie, a o pełnych godzinach informuje mnie stary zegar sąsiadki, bijący zza ściany. – Gotowa na spacer? – spoglądam na moją dwuletnią pociechę.
- Monika Tasel
Już dwunasta! – krzyczę z kuchni. Nie mam zegarka, ale nie dlatego, że nie liczę czasu. Dziecko liczy go za mnie, a o pełnych godzinach informuje mnie stary zegar sąsiadki, bijący zza ściany. – Gotowa na spacer? – spoglądam na moją dwuletnią pociechę. Teraz trzeba się odpowiednio ubrać. Oczywiście "na cebulkę", czytałam gdzieś o tym. Kilka razy sprawdzam temperaturę za oknem i upewniam się, czy nie zaczęło padać. Tak dla pewności. Wciskam się w kurtkę, bo podobno to najwłaściwsza kolejność ubierania: najpierw ja, potem dziecko.
– Założysz ten kolorowy sweterek? – Nie – zabrzmiało stanowczo z małych usteczek. Błąd. W poradniku było napisane, żeby dać dziecku wybór. No dobrze, zacznijmy od nowa. – Wolisz kolorowy sweterek czy bluzę w groszki? – To nie i to nie – rzecze dziewczynka o wyglądzie aniołka. Plan A nie wypalił, więc czas na plan B, czyli zmylenie przeciwnika. Wyciągam ulubioną książeczkę Poli, by odwrócić jej uwagę i sprytnie odziać ją w sweterek. Po kilku moich wygibasach i uśmiechach osiągam sukces! Robi mi się gorąco.
– Teraz założymy buciki – mówię o tym jak o niezwykłej przygodzie (słyszałam, że działa). – Nie. To! – Mały paluszek wskazuje kapcie. Siadam z córeczką na podłodze i tłumaczę, że na spacerki chodzimy w bucikach. Rozmowa jest najważniejsza! – Nie cie buciki! – słyszę. Czy to już bunt dwulatka? Zaczynam się pocić. Po wielu namowach osiągnęłam cel. Jesteśmy gotowe do wyjścia.
Piękny dzień. Słońce rozświetla twarze złotymi promieniami, wiatr delikatnie czesze nasze włosy, a my idziemy przed siebie, trzymając się za ręce.
– Mamusiu, bolą mnie nóżki! Dlaczego nie wzięłaś wózeczka? – szepcze jakiś głos. Nie, to nie Pola. Rozglądam się, ale poza moim dzieckiem nie widzę innego. – Jestem jeszcze malutka i nie mogę tyle chodzić – odzywa się głos.
Lokalizuję go. Należy do pani w średnim wieku, która przemawia... w imieniu mojego dziecka! Twierdzi, że wózek jest nam niezbędny i robi to w sposób co najmniej dziwaczny. Posyła mi też przyklejony uśmiech. Grzecznie się kłaniam i uciekam. Pola nie wygląda na zmęczoną, ale może to mój wymysł? Przez resztę spaceru zastanawiam się: czy naprawdę jestem do bani? Przeczytałam poradniki, ufam własnej intuicji, kocham moje dziecko jak nikogo na świecie. Tylko co z tego, skoro moje poczucie pewności potrafi zgasić jeden "uprzejmy" głos na ulicy?
Felieton nagrodzony w miesięczniku "Twoje Dziecko" nr 9/2013
Zobacz zasady Konkursu na Felieton w miesięczniku „Twoje Dziecko”