Przysięgam, moje dzieci mają zdolność echolokacji. Niemożliwe przecież, by przemierzając salon z prędkością Zygzaka McQuinna były w stanie omijać wszystkie zabawki na podłodze, posługując się wyłącznie wzrokiem.

Reklama

Inna rzecz, że rozrzucają je z taką samą prędkością. Sprzątają za to niczym Złomek. Nawet zrobiliśmy pudła w różnych kolorach: fioletowe na klocki, zielone na resoraki, niebieskie na tory wyścigowe. Wszystko tak, jak zalecają sztaby psychologów pracujące nad scenariuszem Franklina. I co?

– Mamo, czy mogę zostawić tę superwyrzutnię rakietową? – słyszę głosik pięcioletniego Dominika, który pół godziny ślęczał nad budowlą z klocków. Jak ja mam kazać mu ją rozłożyć? A co na to Maria Montessori? Wprawdzie nie była autorką żadnego scenariusza, ale wymyśliła cudowny sposób postępowania z dziećmi: bez kar, bez nagród, bez przymusu. – Możesz, oczywiście. Jutro poskładasz.

Chwila spokoju, a tu nagle dziwny dźwięk. Jakby rozsypały się koraliki. O, teraz charakterystyczne łup i beee! To półtoraroczny Ignaś walnął w coś głową. Cóż, tym czymś była pewnie piąstka Dominika. Wchodzę do pokoju synów. Aha. To nie były koraliki, tylko superwyrzutnia z klocków. Dominik tak się zapowietrzył, że wygląda jak Clark Kent. Brakuje mu tylko szafirowego trykotu z czerwoną literką S na żółtym tle. Co tam było w tej książce o słuchaniu dzieci? A, już wiem. Mam go wysłuchać i zrozumieć.

– Bo, bo, bo on mi zepsuł wyrzutnię... – Może zbudujesz drugą – radzę. A miałam wysłuchać i zrozumieć. – Nie chcę drugieeeeeej! – No i masz: płacze. To dlatego, że go nie wysłuchałam. – Bardzo kochałeś swoją wyrzutnię – plotę i kiwam głową z akceptacją dla dziwnych uczuć syna, które sama mu wmawiam. – Taaak, była piękna – Dominik, o dziwo, uznaje moją teorię, przytula się i szlocha. – Musisz go ukarać! – po żałobie czas na zemstę. – Kogo? – robię się czujna. – Ignacego. To on zepsuł mi moją robociznę. – Robociznę? – z trudem wstrzymuję uśmiech. – Myślę, że sam go już ukarałeś. Popatrz jakiego ma guza. – Pokaż, Ignasiu – potrzeba wendety przeradza się w ciekawość. Ale Ignaś już stracił ufność, więc bierze nogi za pas.

Zobacz także

Wtedy właśnie ujawnia się zdolność echolokacji moich synów. No bo, na litość boską, jak można lawirować między milionem klocków z prędkością światła i mijać je, na lakier, ale mijać. A ja myślałam, że tylko Zygzak McQuinn potrafi takie rzeczy.

Reklama

Felieton nagrodzony w „Twoim Dziecku” nr 1/2014
Zobacz zasady Konkursu na Felieton w miesięczniku „Twoje Dziecko”

Reklama
Reklama
Reklama