Reklama

Ałć! Jasna chole... wka. W ostatniej chwili ugryzłam się w język, bo wiązankę bardziej dosadnych przekleństw miałam już na jego końcu. Ból, jaki przeszył mój bark po uderzeniu w parapet, pozwolił tylko na grymas ledwo imitujący uśmiech.

Reklama

Co robiłam na klęczkach pod oknem? Nie modlitwa mnie tam zaprowadziła, ale chęć wydostania spod kaloryfera ulubionego misia mojego pięciomiesięcznego synka. Szybkie przytulenie dziecka zażegnało groźbę wysokiego C (małe usteczka już układały się w podkówkę), ale ja jak w banku miałam siniak na ramieniu wielkości głowy zaginionego pluszaka.

A niech to... kolejny siniak. Muszę przyznać, że w tym miejscu to mój pierwszy. Najgorzej wyglądają nogi (od kostek po kolana). Odkąd urodził się synek, systematycznie zaliczam uderzenia o stół, fotel, łóżeczko, bujaczek czy krzesełko do karmienia. Mieszkanie jakby się skurczyło, a poruszanie się między meblami przypomina tor przeszkód. Tyle tylko że na końcu nie czeka puchar zwycięstwa, ale domagający się karmienia maluch. Nie muszę dodawać, że robi to zwykle bardzo sugestywnie, co nie ułatwia szybkiego poruszania się, szczególnie w nocy.

Tak więc nogi mam upstrzone różnej wielkości siniakami. Kiedy jeden zaczyna blednąć, niżej lub obok pojawia się następna fioletowa plama. I tu dziękuję naturze za zimę i możliwość noszenia spodni lub kryjących rajstop.
Do niedawna nieźle poobijane miałam też biodra i uda. To od wnoszenia wózka na trzecie piętro. W końcu uznałam, że kręgosłup droższy jest mi od wózka i czterokołowiec zostaje na parterze. Póki co, odpukać, amatorzy cudzej własności omijają moją klatkę.

W liczbie siniaków przebiła mnie jednak moja przyjaciółka. Tej zimy pierwszy raz z młodszym synkiem wybrała się na sanki. Bała się go puścić samego z górki na pazurki, wiec wbiła się (dosłownie) w ciasne oparcie i dziecko posadziła przed sobą. Mały bawił się wyśmienicie. Jej nie było do śmiechu, gdy w domu zobaczyła kolor swoich ud, pośladków i dolnej cześci pleców. Jak u krowy z reklam wiadomej czekolady. Mąż o mało co nie wezwał policji, bo bardziej był skłonny uwierzyć w pobicie niż w skutki zabawy na śniegu.

Mam więc propozycję dla producentów maści na urazy: zamiast do reklam zatrudniać sportowców, weźcie młode mamy. Wyjdzie taniej, a przekaz będzie bardziej wiarygodny. Stłuczenia i siniaki to dla nas chleb powszedni.

Reklama

Felieton nagrodzony w Twoim Dziecku nr 6/2014
Zobacz zasady Konkursu na Felieton w miesięczniku „Twoje Dziecko”

Reklama
Reklama
Reklama