Nie lubi mówić o sobie, że jest samotną matką, woli "samodzielnie wychowującą dziecko". Samotność stygmatyzuje, nie dodaje sił. Samodzielność sprawia, że łatwiej uwierzyć w swoje możliwości. Agnieszka Baaske, mama czteroletniego Stefana, uwierzyła, choć ostatnie lata były najtrudniejsze w jej życiu. Czuje, że wygrała.

Reklama

Najpierw był chaos

Zanim Agnieszka zaczęła mocno stąpać po ziemi, miała wrażenie jakby zawieszenia w obłokach. – Wiedziałam, że w Polsce trudno być artystą. Dlatego kończąc studia artystyczne, zakładałam nawet, że to będzie moje hobby – mówi Agnieszka. – Etat? Nie dla mnie! Przecież artystka powinna tworzyć, a nie tkwić za biurkiem!
To dlatego nie była w stanie usiedzieć w jednym miejscu. Była niespokojna, ale też niepogodzona z tym, co niosła rzeczywistość. Nie wiedziała, jak połączyć te dwa światy.
Gdy zaszła w ciążę, wszystko się zmieniło. Choć na tę zmianę mniejszy wpływ miało to, że Agnieszka będzie mamą. Ogromna odpowiedzialność z tym związana, wyzwoliła złą energię w jej związku. Dzisiaj nie chce do tego wracać, ale wtedy musiała znaleźć nowy dom i przestać chodzić z głową w chmurach.

Narodziny matki...

Bez własnego domu, stałego wynagrodzenia, w ciąży i ze świadomością, że przyjdzie jej samodzielnie wychowywać dziecko. Agnieszka skończyła wadzić się z życiem. – Pewnego dnia przestałam płakać. Poszłam do urzędu pracy, by się zarejestrować, i dwa dni później miałam pracę. I to w moim zawodzie, jako projektantka! To się przecież nie zdarza!
Wynajęła mieszkanie, czuła, że powoli wychodzi na prostą... Nie mogła tylko uwolnić się od traumatycznych wspomnień, ale starała się z całych sił, by synek nie był narażony na negatywne emocje z nimi związane.
– Tłumaczyłam sobie, że nie ja pierwsza będę samotną matką, że wiele innych kobiet spotkał podobny los. Szukałam tych innych, by znaleźć wsparcie. To mi pomagało. Chciałam zrozumieć, dlaczego mnie to spotkało, ale też odkryć wartości, które wynikały z tej sytuacji. Szukałam różnych rozwiązań. Do dziś zastanawiam się, skąd miałam tyle siły, by przezwyciężyć te trudności.
Gdy urodził się Stefan, Agnieszka poczuła, że to ją... uratowało (jak sama mówi: spionizowało). – Jestem wdzięczna losowi za synka. Dzięki niemu uświadomiłam sobie, że nie muszę jechać na koniec świata, by się spełnić. Że to moje dziecko jest kluczem do mojego szczęścia! Jego narodziny uświadomiły mi też, jakie są moje prawdziwe potrzeby, czego chcę w swoim życiu, a czego nie.

[CMS_PAGE_BREAK]

...i artystki

Gdy była w ciąży, nie miała potrzeby udzielać się jako artystka. Śmieje się, że wystarczyło jej tworzenie "do środka", tworzenie dziecka. Zmieniło się to jednak po narodzinach Stefana.
– Chciałam dać mu coś wyjątkowego, coś od siebie, ładnego i unikatowego. Sięgnęłam po druty i zaczęłam dziergać. Czapki, sweterki, kołderki... Najpierw dla Stefana. Później dla dzieci znajomych. Ależ satysfakcję dawało mi to, że moje prace się podobają!
Skąd wzięły się te druty? – Dziergania uczyły mnie babcia i mama. Miałam dziewięć lat. Wtedy nie przypadło mi to do gustu. Ale dzięki drutom zaliczyłam jedną z prac na studiach, robiąc na nich czapkę niewidkę (fot. u góry). Na serio zaczęłam je traktować od niedawna.
Agnieszka na dzierganiu dla najmłodszych nie poprzestała. Założyła z przyjaciółką Agnieszką Cybulską grupę PRULLA, by tworzyć niestereotypowe dzianinowe formy, np. street art (robiąc na drutach "ubrania" dla koszy na śmieci, ławek czy drzew). – Artystką czuję się od niedawna, bo wcześniej nie dawałam sobie do tego prawa – tłumaczy. – Chciałam popełnić prawdziwą sztukę, coś, z czego naprawdę będę zadowolona.
Teraz już jest, przede wszystkim z PRULLI, ale też z udziału w zeszłorocznym festiwalu "Narracje" (2012) w Gdańsku. Pokazała wtedy instalację dźwiękową "Mamo". – Trudną emocjonalnie i ważną dla mnie. Przygotowując ją, skonfrontowałam się z relacjami, jakie mam z moją mamą, z wizją mojego macierzyństwa.
To nie wszystko. Od ponad roku prowadzi warsztaty z robienia na drutach i szydle. – To niesamowite doświadczenie, Bo to nasze dzierganie to nie tylko twórczy relaks, ale też tworzenie więzi z innymi kobietami. To daje siłę! A przy okazji można zrobić coś pięknego z wełny.

Zobacz także

Tu zobaczysz prace Agnieszki Baaske

Jest równowaga!

W życiu Agnieszki nie ma już chaosu. Mówi, że jest szczęśliwa. Jako matka i jako artystka. Nauczyła się też łączyć pracę zawodową z twórczą. – Jakiś czas temu wzięłam udział w warsztatach poświęconych odkrywaniu swojego potencjału twórczego. Odkryłam wtedy, że moje dwa światy, których kiedyś nie mogłam połączyć, mogą współistnieć! Że mogę czuć się bezpiecznie finansowo i spełniać się twórczo. Od dwóch lat współpracuję z Gdańską Galerią Miejską, co pozwala mi utrzymać się, ale też być blisko sztuki i ludzi, którzy ją tworzą. To tu "przypomniałam" sobie, że jestem artystką. Dziś moja praca zawodowa i twórczość są jak dwie nogi, na których mocno stoję. Osiągnęłam równowagę.






Reklama

Reklama
Reklama
Reklama