Kobieta równa się feministka – dlaczego idę na Sufrażystkę
Idę na film "Sufrażystka". Chcę obejrzeć historię kobiet, dzięki którym możemy głosować, które sprawiły, że stałyśmy się podmiotem życia obywatelskiego. Bez tych kobiet historia potoczyłaby się inaczej... Ogarnia mnie wzruszenie (i nie wstydzę się tego), gdy pomyślę, co dla nas zrobiły.
Filmu jeszcze nie widziałam (premiera 6 listopada), więc się nie wypowiem. Wiem, że oparty jest na prawdziwych wydarzeniach, choć główna bohaterka, którą gra Carey Mulligan, jest fikcyjna. Natomiast inne, jak Emmeline Pankhurst czy Edith New, są postaciami historycznymi, sufrażystkami
zaangażowanymi w ruch, który sprawił, że kobiety zyskały prawa wyborcze.
Smaczku dodaje fakt, że w rolę pierwszej wcieliła się Meryl Streep, która w Hollywood znana jest z tego, że domaga się równych szans i płac dla kobiet i mężczyzn (pamiętam jej reakcję na mowę oskarową Patrici Arguette, która domagała się "wyrównania płac raz na zawsze. I wyrównania praw kobiet Stanów Zjednoczonych Ameryki"?). Rolę drugiej zagra Helena Bonham Carter, prawnuczka Herberta H. Asquitha – premier Wielkiej Brytanii w latach 1908–1916, przeciwnik sufrażystek. Edith New wybiła mu okno w czasie jednego z protestów.
Rzadko filmowcy zajmują się historią ruchu kobiecego. W internetowej bazie filmów imdb.com znalazłam kilkanaście odniesień do obrazów, które w tytule miały słowo "sufrażystka", ale żaden nie był długometrażowy i kinowy. Tym bardziej chcę go zobaczyć!
Kobieta równa się feministka
Ci, którzy widzieli "Sufrażystkę", zarzucają filmowi, że jest przygnębiający i że brakuje mu lżejszych scen. Tylko gdy oglądałam zwiastun filmu, nie było mi do śmiechu. Kobiety były więzione, bite, poniżane tylko dlatego, że chciały mieć prawa wyborcze takie jak mężczyźni. Ponieważ dla mnie to temat ważny, więc zostanę w klimacie filmu, porzucając lekki ton i skłonność do żartów.
Zobacz także
Zwiastun filmu "Sufrażystka" (z polskimi napisami):
Dlaczego ważny? Bo według mnie nie ma prawdziwszego stwierdzenia – kobieta równa się feministka. Bo jeśli jestem kobietą, to jestem też feministką. To znaczy chcę m.in., by kobiety miały równe prawa, szanse rozwoju i awansu, by zarabiały jak mężczyźni. Trudno mi uwierzyć, by jakaś kobieta nie podpisała się pod tym obiema rękami.
Caitlin Moran, słynna brytyjska feministka, powiedziała w wywiadzie udzielonym "Wysokim Obcasom" (18.03.2013 r.): "Nie zliczę, ile razy czytałam w brytyjskiej prasie wywiady z polityczkami, artystkami, tzw. kobietami sukcesu, które żyją, myślą i zachowują się jak feministki, ale podkreślają, że feministkami nie są: ''Ja? Skąd!''. Mam ochotę je wtedy zapytać: ''Z czym konkretnie w feminizmie się pani nie utożsamia? Z prawem do głosowania? Z pigułką antykoncepcyjną? Z dostępem do edukacji? Z prawem do równych płac? A może z tym, że możemy chodzić w dżinsach?''. Mój feminizm jest prosty – chcę, żeby kobiety i mężczyźni byli traktowani na tych samych zasadach, ale mam wrażenie, że ta prosta idea zgubiła się wśród akademickich potyczek, które odstraszyły wielu ludzi. Stąd narodził się mit, że feministki to te agresywne babska, które nienawidzą mężczyzn".
Powołuję się na jej słowa za każdym razem, gdy jakaś kobieta twierdzi, że nie jest feministką, a zwłaszcza taka, która robi karierę w telewizji albo prowadzi swój biznes (patrz: Małgorzata Rozenek i Marta Grycan).
Feminizm? Tak, dla moich dzieci!
Gdybym miała córkę, chciałabym, by zarabiała tyle samo co mężczyzna na podobnym stanowisku. By nie pomijano jej przy awansach, tylko dlatego że jest kobietą. By nie pytano jej, czy jest mężatką i czy ma dzieci, gdy będzie starać się o pracę i by z tego powodu nie odrzucono jej aplikację. By mówiono jej, że nauki ścisłe są taaaakie skomplikowane i że to nie dla dziewczyn. By mówiono, że jej ciało jest jej jedyną wartością i że osiągnęła coś, bo ma ładną twarz. By traktowano ją poważnie, gdy jest zdenerwowana (zwykle wtedy kobiety słyszą, że histeryzują albo mają PMS), a gdy jest stanowcza i konsekwentna, by nikt nie mówił, że to dlatego, iż brakuje jej seksu (zwykle określa się to bardziej wulgarnie). By nikt jej nie pytał, dlaczego jeszcze nie wyszła za mąż i kiedy będzie miała dzieci. By "kobiece" zawody były traktowane i opłacane tak samo jak "męskie", i nieważne, czy moja córka byłaby pielęgniarką, przedszkolanką czy nauczycielką. Chciałabym, by nikt nie mówił jej, że pyskuje, gdy przedstawia swoje racje. Chciałabym... jeszcze więcej, by nigdy z powodu płci czuła się gorsza.
Gdybym miała syna, chciałabym, by wspierał swoją dziewczynę, partnerkę, żonę. By był feministą. Po prostu.
ZOBACZ TEŻ: Kampania dotycząca późnego macierzyństwa obraża kobiety czy zachęca je do rodzenia?