Krzysztof Wrocławski, 32 lata, dyrektor finansowy. Mąż Patrycji, tata dwuletniego Jasia i czterotygodniowego Julka:

Reklama

Podzieliliśmy się z Patrycją rolami: ja zajmuję się Jasiem, a ona Julkiem. Jest nam teraz łatwiej, a małemu i tak na razie wszystko jedno. Na pierwsze dwa tygodnie wziąłem urlop. Z tym że raczej starałem się z Jaśkiem usuwać z domu. Dzięki temu wszyscy mieliśmy więcej spokoju. Po śniadaniu jechaliśmy gdzieś z Jasiem na cały dzień. Bo inaczej jak jeden syn chciał spać, to drugi ryczał i tak na zmianę. Więc wymyślałem atrakcje na zewnątrz. I tak się stało, że teraz dla Jaśka świat kończy się na ojcu. Jak się w nocy budzi, woła „tata”. Zrobił się zazdrosny, mamę wygania, mówi: „Mama pa, pa”.
W domyśle: „Tata jest cały dla mnie”. Więź między mną a Jasiem narodziny drugiego synka jeszcze wzmocniły. Nie jest mi łatwo – po pracy zajmuję się starszym synem, potem mam chwilę spokoju, o 24.30 idę spać, a o 2 Julek już się budzi.
W tym pierwszym okresie 90% czasu Julek i tak spał, może w sumie ze 30 minut dziennie miał otwarte oczy. I wtedy na niego patrzyłem. I tyle. Aż Patrycja zaczęła mi wyrzucać: „Po co urodziłam drugie dziecko, skoro tylko pół godziny z nim spędzasz!”. Ale dla mnie noworodek to trochę niezrozumiała istota. Dopiero kiedy dziecko zaczyna wyrażać emocje, nastroje, uczę się go. Teraz tylko je, śpi, płacze. Trudno mi się z taką istotą kontaktować. Jedyny prawdziwy kontakt z małym mam o 19.00, gdy go kąpię. Sam wszystko robię i sobie radzę. Myję, wycieram, smaruję i daję małego Patrycji do karmienia. Przy pierwszym synu bałem się, że uszkodzę go, złamię rączkę. Teraz jestem pewny siebie, mam luz. Jasia nie kładziemy już w dzień spać, żeby wieczorem zasnął wcześnie, tak jak Julek. Dzięki temu mamy trochę czasu dla siebie.
Najważniejsze po porodzie było dla mnie to, że Julek jest zdrowy. Duża ulga. Jaś był wcześniakiem, denerwowaliśmy się. Julka Pati urodziła o czasie, bez komplikacji. O 3 w nocy mnie obudziła, że coś się dzieje. Ale co noc miała takie przeczucia, więc tylko się odwróciłem na drugi bok. O 4 znów mnie obudziła. Zmierzyłem odstępy między skurczami i wyszło, że się zaczyna. Lekarka kazała spokojnie jechać do szpitala, więc dotarliśmy tam o 4.55. A o 5.20 Julek już był na świecie!
Kiedy urodził się mój pierwszy syn, życie nam się wywróciło do góry nogami. Narodziny pierwszego dziecka są wzruszające, ale przeważa stres: czy będzie zdrowe, czy ma dwie ręce, dwie nogi... Przy drugim jest spokojniej. Przy Jaśku wszystko zwalało z nóg, było zwariowane, z Julkiem – idzie zgodnie z zasadami. Gdy urodził się Jaś, przez pierwsze dni co godzina sprawdzałem, czy oddycha. Tyle się naczytałem o różnych chorobach. W nocy budziłem się, ucho przytykałem do jego ust i dopiero mogłem spać. A z Julkiem już jest luz. Wiadomo, że oddycha.

Piotr Bożek, 28 lat, informatyk. Mąż Marty, tata dwutygodniowej Helenki:
Marta rodziła przez cesarkę. To były najgorsze 24 godziny mojego życia. Coś, na co nie miałem wpływu. Panikowałem. A potem, zamiast zachwytów nad małą, dominowała ulga, że Marta żyje, że wszystko jest OK.
Pierwszy tydzień był trudny, Marta nie miała sił, rana bolała. Wszystko było na moich barkach. Na szczęście byłem w stanie góry przenosić. A mała tylko jadła i spała. Nie przejawiała innej aktywności. Nie umiała ssać, a Marta nie umiała karmić, więc karmienie odbywało się non stop, w dwie dorosłe osoby. Nie było frajdy... Wiedziałem, że nie będzie łatwo, ale rzeczywistość przerosła moje wyobrażenia. I ten ogrom emocji... Sądziłem, że z większym spokojem to przyjmę.
Po 10 dniach dziecko już tak ciągle nie śpi, troszkę można się z nim pobawić. No i płacze. I nie wiadomo, o co mu chodzi! Wiesz, że nie płacze dlatego, że się na ciebie złości, ale trudno tego tak nie odebrać, więc samemu też się jest wściekłym. Człowiek nie zdaje sobie sprawy, że ono będzie takie kruche. Rodzi się tkliwość, zachwyt, ale i strach, że się je uszkodzi. Ciągle sprawdzaliśmy, czy mała żyje, no bo sapała, sapała i nagle... cisza. Zrywałem się, by stwierdzić z ulgą, że oddycha.
Oboje z Martą mieliśmy baby blues. Myślałem np., że z karmieniem się nie uda i Helenka umrze z głodu. Miałem też nastroje euforyczne: wszystko będzie dobrze, ja się wszystkim zajmę. Potem znowu depresja: po co nam to było, wyemigruję do Nowej Zelandii, rozstanę się z Martą. Doły trwały pół doby, na szczęście mieliśmy je z Martą na zmianę. Po dwóch tygodniach minęło przerażenie i huśtawki emocjonalne. Człowiek się oswaja. Pojawia się odpowiedzialność, poczucie związku z maluchem. Ten związek rodzi się powoli, to jeszcze potrwa. Ułożenie trudnych emocji wymaga pracy. Nie jest tak jak w amerykańskim filmie, że się od razu dziecko kocha.
Są chwile piękne. Malutka jest taka słodka i ślicznie pachnie. Wciąż coś przy niej odkrywam. Na przykład że nie kontroluje swojego ciała. Niby to jest miniczłowiek, ale jakby z innej planety. Nie mówi nic, tylko krzyczy. Sądziłem, że więcej będzie umieć, jakieś „gu gu, ga ga”. Ale nie. Za to świetnie rozpoznaje emocje – jak się jest zdenerwowanym, ona też płacze. To niesamowite, że potrafi również tak po prostu patrzeć i patrzeć w jeden punkt, np. jak pokaże jej się jakieś proste wzory. To jest genialne. Ale jak w nocy nie chce zasnąć, to to już jest mniej genialne.
Moje myśli ograniczają się teraz do dziecka, ciężko mi się skupić na czymś innym. Znajomi mają mnie dosyć. Wciąż mówię o małej, wysyłam im zdjęcia. Ale już się trochę opanowuję. Dopiero po porodzie dotarło do mnie, że to dożywocie. Myśleliśmy, że jak mała podrośnie, to się komuś będzie ją podrzucało. Że sobie spontanicznie zabalujemy. Ale tak się nie da. Zaczynam rozumieć, że nic nie będzie już takie, jakie było. W życiu bym nie pomyślał, że trzeba trzech godzin na uśpienie malucha! Kiedyś myśleliśmy o dwójce dzieci. Teraz o jednym. Wystarczy. Wiem, że będzie lepiej. Dziecko zaczyna mi się podobać. Uważam, że jest ładne. Ale nie jest aniołkiem.

Zanotowała: Paulina Wrocławska.

Zobacz także

Bede mama

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama