Reklama

Końcówka semestru zawsze była nerwowa, ale mam wrażenie, że z każdym rokiem w powietrzu wisi coraz większe napięcie. W moim domu też. W jednym pokoju słyszę „muszę poprawić”, w drugim „a co, jeśli nie zdążę”. A ja – choć mam już swoje lata i doświadczenie – zaskakująco dobrze pamiętam tamto kłucie w brzuchu na myśl o rubrykach w dzienniku. Tylko że dzisiaj dzieci nie boją się pał czy jedynek. One boją się rozczarować. Rodziców, nauczycieli, ale najbardziej – samych siebie.

Presja, która zaczyna się bardzo wcześnie

Kiedy rozmawiam z rodzicami, słyszę: „Ona sama od siebie tak dużo wymaga”, „On jest ambitny”. Jasne, ambicja bywa motorem. Ale widzę też dzieci, które nauczyły się, że ich wartość mierzy się kolorem ocen na ekranie Librusa. I wtedy ten niby niewinny koniec semestru zamienia się w wyścig z czasem. Jeszcze jedna kartkówka, jeszcze jedno zaliczenie, jeszcze jedno podejście. Jakby od tego zależało coś więcej niż cyferka w rubryce.

Pamiętam rozmowę z mamą chłopca z czwartej klasy. Powiedziała: „On płacze przed snem, bo boi się, że zawiedzie panią”. Czwarta klasa. Dziesięć lat. Dziecko, które zamiast myśleć o Lego czy piłce, zastanawia się, czy jest wystarczająco dobre.

Dlaczego te oceny aż tak bolą?

Wielu specjalistów zwraca uwagę na to samo – dzieci boją się ocen, bo oceny są dla nich synonimem akceptacji. Nie umiejętności. Nie wiedzy. Po prostu akceptacji.

Dostanę czwórkę – mama będzie zadowolona.
Dostanę dwójkę – coś jest ze mną nie tak.

Problem w tym, że to my – dorośli – przez lata mówiliśmy: „No widzisz? Gdybyś bardziej się postarał…”. A dziecko słyszało: muszę zasłużyć. I niesie to potem na każdą lekcję, każdą poprawę, każde „zapowiedziane sprawdziany”. Końcówka semestru tylko obnaża to, co przez cały czas i tak w nich rośnie.

Kiedy płacz przy biurku staje się sygnałem alarmowym

Nie ma nic złego w stresie – każdy z nas go zna. Ale kiedy widzę łzy moich własnych dzieci, kiedy widzę zaciśnięte pięści i oddech wstrzymany jak przed skokiem do zimnej wody, wiem, że to nie jest tylko „stresik przed oceną”. To strach przed porażką, który bywa tak silny, że zamraża. W tym roku moja córka powiedziała: „Bo ja chcę mieć dobre oceny, żebyś była dumna”. I wtedy poczułam, że gdzieś po drodze zgubiłam komunikat, który powinien być najważniejszy: jestem dumna z ciebie, nie z twoich stopni.

Czego naprawdę potrzebują dzieci na koniec semestru

Myślę, że nie pochwał. Nie nagród. I nie kolejnych korepetycji. Potrzebują zdania: „Twoja wartość nie mieści się w dzienniku”. Potrzebują ramion, w których mogą się rozpłakać, nie bojąc się, że za chwilę usłyszą: „Uspokój się, przecież to tylko oceny”. Bo dla dziecka to nigdy nie jest „tylko”. Potrzebują też naszego spokoju. Naszego dystansu. Naszego przypomnienia, że oceny są informacją, a nie wyrokiem.

Koniec semestru to nie koniec świata

Staram się ostatnio powtarzać to sobie codziennie: szkoła to maraton, nie sprint. I nie chcę, żeby moje dzieci biegły ten dystans z kamieniem w brzuchu. Końcówka semestru zawsze przyniesie emocje. Może czasem będzie płacz przy biurku. Ale jeśli dziecko wie, że jest kochane nie za stopnie, tylko za to, kim jest – ten płacz trwa krócej, a lęk nie rośnie w cień, który przykrywa całe dzieciństwo. A ocena? Ocena mija. Poczucie własnej wartości zostaje.

Zobacz także: Nauczycielka z przedszkola zapytała o 1 rzecz. Kompletnie mnie zatkało

Reklama
Reklama
Reklama