Reklama

Scena wyglądała tak: dwie kobiety stały na dziale z ozdobami świątecznymi, jedna oburzona, druga kiwająca głową ze współczuciem.
– Wyobrażasz sobie? Zadała na święta. Lekturę! Ona nawet nie odpocznie! – żaliła się jedna z nich.

Gdyby ktoś nie wiedział, co dokładnie „zadała ta straszna polonistka”, mógłby pomyśleć, że chyba projekt naukowy, trzy rozdziały z matematyki i prezentację multimedialną. Ale nie.

Zadała przeczytanie książki, która od września widnieje w wykazie lektur. Książki, której omawianie zaplanowane jest tuż po przerwie świątecznej. I książki, o której każdy rodzic – tak samo jak dziecko – wiedział od początku roku szkolnego.

Tyle że teraz nastał grudzień. Grudzień, miesiąc emocji i… roszczeń.

Przerwa świąteczna nie jest „wakacjami od wszystkiego”

W tym roku dzieci zaczynają wolne wyjątkowo wcześnie – już 22 grudnia. Do szkół wracają dopiero 7 stycznia. To aż 16 dni wolnego. 18, jeśli doliczyć weekend 20-21. Czy naprawdę przeczytanie jednej książki w ciągu prawie trzech tygodni to „koniec świata”?

Może to zabrzmi kontrowersyjnie, ale mam wrażenie, że część rodziców traktuje szkołę jak dyskomfort, z którego trzeba dziecko wyzwolić, a nie jak normalną część życia. Jakby każde zadanie domowe było aktem agresji, a każda lektura – zamachem na święty spokój.

Tymczasem obowiązki ucznia nie znikają tylko dlatego, że jest grudzień. Przerwa ma dać oddech, jasne. Ale nie ma przecież sensu udawać, że szkoła przestaje istnieć.

Spis lektur był od września. Naprawdę ktoś jest zaskoczony?

I to jest sedno sprawy. Lektury nie pojawiają się z dnia na dzień jak kometa. Nauczycielki i nauczyciele przedstawiają harmonogram na cały rok już we wrześniu. Nikt nie trzyma tego w tajemnicy. W większości szkół lektury są nawet omawiane zgodnie z kolejnością, przerabianą od lat.

Jeśli polonistka przypomniała przed świętami: „Po powrocie omawiamy książkę”, to zrobiła dokładnie to, co powinna. Z odpowiednim wyprzedzeniem. Bez nerwów. Bez presji.

To nie jest zadawanie na święta. To konsekwentna realizacja programu.

Dlaczego rodzice reagują tak ostro?

Może dlatego, że grudzień ma w sobie coś, co wyciąga z ludzi emocje. Zakupy, przygotowania, presja idealnych świąt, imprezy firmowe, prezenty, porządki – to wszystko sprawia, że nawet drobiazg urasta do rangi dramatu.

A jednak, słuchając mam narzekających na książkę do przeczytania, trudno nie odnieść wrażenia, że wymagania wobec szkoły drastycznie spadły. Część rodziców zdaje się oczekiwać, że edukacja dopasuje się do świątecznego grafiku ich rodziny. Nie odwrotnie.

Może w tym wszystkim najbardziej smuci jedno – że dziecko słyszy od rodzica: „Biedactwo, nie będziesz miało wolnego, bo musisz czytać książkę”. Co ma myśleć?

Że czytanie to kara?
Że obowiązki są absurdem?
Że szkoła jest przeszkodą, a nie drogą?

To my, dorośli, uczymy dzieci podejścia do pracy, nauki i odpowiedzialności. Jeśli w grudniu każda lektura jest „problemem”, to trudno się dziwić, że później młodzież nie radzi sobie z prostymi zadaniami.

Może święta to właśnie najlepszy moment. Długi wolny czas, spokojne wieczory, kubek kakao, światełka, koc. Może lektura na święta to nie obciążenie, ale świetna okazja, by zrobić coś razem – bez pośpiechu i bez dramatu.

Bo prawda jest taka: żadne dziecko nie traci przerwy świątecznej z powodu książki. Ale może stracić coś innego – szansę na nauczenie się, że obowiązki są normalną częścią życia.

A to znacznie większy problem niż jedna grudniowa lektura.

Zobacz także: Nauczycielka: „Rodzice zostawiają dzieci pod drzwiami o 7:00. Nie myślą o konsekwencjach”

Reklama
Reklama
Reklama