„Czy całe rodziny muszą siedzieć po nocach, żeby robić jesienne wyklejanki, wyszywanki i co tam jeszcze nauczycielka sobie wymyśli? Wy z nas kpicie!” [LIST DO REDAKCJI]
Pamiętam, jak bardzo rozbawił mnie pewien obrazek, który ktoś udostępnił na Facebooku… Zaspana kobieta odbiera telefon i słyszy coś w stylu: „Dzień dobry, już 3 nad ranem. Śpi pani? Bo my właśnie będziemy się kłaść. Dopiero skończyliśmy pracę plastyczną o jesieni, którą zadała pani w klasie I b”. Tylko że wtedy nie miałam pojęcia, że tyle w tym prawdy. W poniedziałek o północy miałam wielką ochotę zadzwonić do wychowawczyni syna i oznajmić, co sądzę o jej pomysłach na prace domowe…
Może nauczycielka myślała, że wszystkie rodziny w weekend nic innego nie robiły, tylko spacerowały, podziwiając oznaki jesieni. Zbierając skarby, takie jak: pożółkłe liście, grona jarzębin, ostatnie kwiaty. I że jak zada w poniedziałek (na wtorek) pracę: „Jesień w mojej okolicy”, to dla wszystkich naklejanie tych skarbów na duży (kolorowy) karton będzie wyłącznie czystą przyjemnością.
Mąż (pielęgniarz) powiedział, że nie będzie zbierał liści przed przychodnią
W poniedziałek odebrałam Piotrusia o 16. Po drodze do domu zrobiliśmy zakupy, wróciliśmy ok. 17.30. Rozpakowując torby, Piotruś zapytał, czy mamy duży kolorowy blok. Bo na jutro pani zadała taką pracę domową: na dużej kartce (czerwonej, pomarańczowej albo żółtej – kolory jesieni) trzeba ponaklejać (taśmą albo klejem) to, co się znajdzie na spacerze i to, co oznacza, że zbliża się jesień.
Byłam wykończona i marzyłam o kawie. Ale jak usłyszałam o tej pracy, to ciśnienie skoczyło mi momentalnie. Po pierwsze nie mieliśmy żadnych dużych kartek w kolorach jesieni. Po drugie: chyba ostatnio skończyła się taśma bezbarwna. Po trzecie: skąd wziąć te skarby, by wypełnić nimi (koniecznie) dużą kartkę? Zadzwoniłam do męża, żeby wyszedł przed ośrodek zdrowia, w którym jest pielęgniarzem i nazrywał jakichś liści, bo pani zadała taką a taką pracę. Jacek powiedział, że chyba ją pogięło, a przy okazji mnie też. Że robi się ciemno, a on i tak pewnie nie skończy pracy normalnie tylko później, bo musi robić komuś EKG, a nie zbierać liście.
Piotruś słyszał naszą rozmowę i zaczął płakać. Pomyślałam, że to jakaś totalnie chora sytuacja!
Szanowne Panie Nauczycielki!
Jak się pewnie domyślacie, zostawiłam nierozpakowane do końca zakupy i pojechaliśmy z Piotrusiem do galerii po: duży blok z kolorowymi kartkami i taśmę bezbarwną. Wróciliśmy przed godziną 20. Zjedliśmy po kanapce i o 20.30 wybraliśmy się w poszukiwaniu oznak zbliżającej się jesieni.
Niestety, to nie był relaksujący spacer, tylko gorączkowe: „Może to?”, „Może być taki kwiat?”, „Mamo, tam jest jakaś żółta jarzębina”. Wróciliśmy o 21.30. Mąż już był. Na nasz widok z naręczem jesiennych skarbów powiedział coś w stylu: „Ja pierniczę”. Rzuciliśmy wszystko na stół w kuchni (na szczęście mąż zrobił miejsce, kończąc upychanie zakupów po szafkach) i pobiegłam do łazienki, bo myślałam, że zaraz pęknie mi pęcherz.
Jak wróciłam, zobaczyłam, że mąż daje Piotrusiowi kasztan. Że jakaś koleżanka w pracy znalazła i mu dała, dla dziecka. A Piotruś w płacz, że jak ten kasztan przykleimy, że trzeba jechać po gorący klej albo coś. Była 22, a my mieliśmy dość. Wszyscy.
Czy ona jest odklejona od rzeczywistości?
Musieliśmy jednak zrobić tę pracę. Naklejaliśmy, komponowaliśmy, gadaliśmy o tym, co w pracy i szkole. Zastanawiałam się, która będzie godzina, jak to skończymy i mąż po 12 godzinach pracy wreszcie się wykąpie i położy. I jak wstanę o 5, żeby dojechać do pracy. Jestem technikiem weterynaryjnym w lecznicy dla zwierząt. I naprawdę lubię przyrodę. A do tego dnia nawet lubiłam też wychowawczynię syna. Ale… widzę, że jednak jest trochę odklejona od rzeczywistości.
Mam ogromną prośbę do pań nauczycielek: weźcie pod uwagę, że my, rodzice też ciężko pracujemy. Nie, nie wszyscy siedzą w domach i czekają na dziecko z obiadem, przy którym z radością wysłuchują, jaki to ciekawy projekt przyszedł dziś do głowy wychowawczyni. Pracujemy i nie, nie wracamy do domów o 15. Naszym obowiązkiem NIE JEST siedzenie po nocach nad pracami domowymi. Kto sobie wyobrażał, że puszczę 7-letnie dziecko samo na poszukiwanie oznak jesieni? A potem zostawię syna samego z liśćmi i taśmą klejącą? Chyba tylko bezdzietna nauczycielka, która ma czas i głowę zachwycać się zbliżającą jesienią!
Kobiety, zlitujcie się nad nami, rodzicami. Wiem, że nie tylko ja mam takie zdanie. Wszystko, co sądzę na temat ostatniej pracy domowej, napisałam na grupie klasowej na Fb i poparło mnie mnóstwo innych rodziców. Wielu podawało przykłady starszych dzieci, z którymi musieli robić wyszywanki, wyklejanki i inne cuda na kiju, bo taka była praca domowa.
Pani wychowawczyni nie zabrała głosu… Pewnie poczuła się bardzo niezrozumiana i niedoceniona za swoją kreatywność i ciężką pracę nauczyciela. Proszę wybaczyć sarkazm, ale… Wy, nauczyciele, świadomie albo nieświadomie po prostu sobie z nas kpicie!
Dorota
Jeśli chcesz się podzielić swoją historią, napisz do nas: redakcja@mamotoja.pl. Czytamy wszystkie listy i zastrzegamy prawo do wyboru najciekawszych oraz do ich redagowania lub skracania.
Piszemy też o: